PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=9330}

Salo, czyli 120 dni Sodomy

Salò o le 120 giornate di Sodoma
5,2 21 338
ocen
5,2 10 1 21338
5,6 13
ocen krytyków
Salo, czyli 120 dni Sodomy
powrót do forum filmu Salo, czyli 120 dni Sodomy

Po wczorajszej projekcji nie byłem przekonany, czy ten gorzki film można w ogóle rozpatrywać w kategoriach sukcesu. Ale jednak jest to sukces. Czym jest bowiem udane dzieło sztuki, jeśli nie konsekwentną realizacją konceptu artysty, o ile oczywiście sam koncept jest istotny i niegłupi? Koncept - w olbrzymim skrócie - polegał tu na tym, żeby pokazać, dlaczego człowiek jest zdolny do najgorszych podłości i zbrodni. Pasolini stawia tezę, że tym co pcha człowieka do czynienia zła, jest najczęściej zwykła ludzka ciekawość, którą nie zawsze potrafimy okiełznać. A więc każdy z nas ma w sobie potencjał, aby to zło czynić. Motyw ten przewija się w całym filmie, ale najdobitniej daje o sobie znać w zakończeniu, kiedy - obserwując masakrę z dystansu - widz (dodajmy może - uważny widz) dostrzega, że stał się podglądaczem - przyjął ten sam punkt widzenia, co oprawcy. Tym samym czuje on dysonans poznawczy, albo - ujmując to inaczej - niesmak do samego siebie. Dzięki temu dysonansowi - przy odrobinie dobrej woli - pojmujemy zamysł reżysera w założony przez niego sposób. Abyśmy w ogóle mogli to tak odebrać i aby dzieło pozostawiło w nas mocny i trwały ślad, a co za tym idzie, aby nas w jakiś sposób odmieniło - Pasolini zrobił cały film tak, aby przedstawione na ekranie ekscesy nie miały w sobie absolutnie nic pociągającego, abyśmy cały czas czuli dystans do przedstawianych wydarzeń i postaci, które tym samym zyskują od razu wymiar symboliczny. I na tym między innymi polega konsekwencja w realizacji pierwotnego konceptu. Gdyby film był zwykłą pornografią albo horrorem, oddziaływałby przede wszystkim na nasze emocje. Po projekcji jednak na pewno szybko byśmy o nim zapomnieli, gdyż do takich filmowych konwencji jesteśmy (niestety) przyzwyczajeni. Tymczasem "Salo..." niepokoi, ale ten niepokój ma charakter raczej intelektualny, a emocje wynikają przede wszystkim ze wspomnianego dysonansu - odrzucamy coś, ale jednocześnie intryguje to nas na tyle, że przyglądamy się temu dalej. Jeśli ktoś nie do końca uświadamia sobie, o co chodziło reżyserowi, najprawdopodobniej uzna film za wytwór chorego umysłu i w ten sposób będzie próbował odsunąć od siebie ten niepokój, zamieść pod dywan to, co odczuwa, ale czego nie rozumie.

Stawiam więc tezę, że wypowiedzi osób, które mieszają ten film z błotem - a takich wypowiedzi jest na tym forum pod dostatkiem - również są miarą jego sukcesu. Zastanówmy się, czego po tym filmie mogą oczekiwać osoby, dla których kino ma być przede wszystkim rozrywką, zabawą konwencjami. Dlaczego sięgają akurat po ten film, skoro zwykle stronią od takiego kina? Czy to otrzymują? Otóż zapewne sięgają po "Salo...", bo są chorobliwie ciekawi. A nie otrzymują tego, czego szukali, bo właśnie taką ciekawość reżyser chciał napiętnować. - Chcesz sensacji? Proszę bardzo, ale bez dreszczyku emocji. Chcesz przemocy? Masz przemoc, ale nie tak, żeby ci się to podobało. Chcesz seksu? Poczujesz tylko obrzydzenie.

Z dysonansem poznawczym muszą więc zmierzyć się wszyscy widzowie. A to że później jedni mieszają ten film z błotem, a inni wychwalają pod niebiosa - to chyba Pasoliniego akurat najmniej by obchodziło. Tak czy inaczej - dopiął swego.

ocenił(a) film na 8
distantvoice

Dobrze powiedziane, jest to nihilizm najczystszej postaci, tj. bardziej intelektualnej niż emocjonalnej. Poza scenami z jedzeniem gówna - to już masakra. Natomiast film nie jest wcale o tym do czego zdolny jest człowiek, bo nie bez powodu oprawcami sa wysokiej rangi osoby - prezydent, biskup, książę, bankier. Władza totalitarna = Kościół - to jest temat.

ocenił(a) film na 7
Gordon Geko

Kiedy pierwszy raz obejrzałem ten film, gdzieś w połowie lat 80-tych byłem przekonany, że mam do czynienia z projekcją choroby umysłowej reżysera lub katalogu symptomów tejże. Miałem wówczas 27-28 lat i nie byłem przygotowany ani emocjonalnie ani intelektualnie do tego seansu. Nawet jeśli w czasach schyłkowego Gierka, zakradaliśmy się z kolegą do łódzkiej filmówki by obejrzeć wśród ówczesnych studentów z ul. Targowej Trylogię Życia, bo to przecież nie dało potrzebnego fundamentu by "Salo..." zrozumieć.
Dzisiaj obejrzałem film po raz drugi. Dla mnie Twoje ujęcie tematu, @distantvoice stało się bardzo pomocne dla akceptacji tego czego doświadczyłem w trakcie seansu. To co proponujesz jest, myślę, jedyną sensowną perspektywą/płaszczyzną aby przyznać, że "Salo..." ma na poziomie intencji twórcy wartość niezaprzeczalną. Pewnie ma też jakąś wartość związaną z formą w jakiej został zamknięty. Ja nie dostałem szansy by choćby przez chwilę o tym pomyśleć. Zwrot młodych o <zrytym mózgu> dość trafnie opisuje mój stan. I chociaż jako widzowi tym razem grunt spod nóg się nie usunął bo jestem starszy o 30 lat, bo jestem widzem bardziej wyrobionym, co znaczy dokładnie tyle ile napisałem, że mam za sobą pewnie ok. 4000 seansów więcej niż przy pierwszym spotkaniu z "Salo...", bo poniosłem wysiłek interpretacyjny to i tak w pełniejszym zrozumieniu zamysłu Pasoliniego pomógł mi klucz objaśniający ów zamysł zaproponowany przez autora tematu. Ukłony, esforty.

7/10 bo jakaś ocena być musi ale kryteria znacznie odbiegają od tych, które powszechnie stosuję.

distantvoice

Najlepszy komentarz, jaki przeczytałem na filmwebie.

Chapeau bas.

ocenił(a) film na 8
distantvoice

Clint Eastwood ma dosyć ciekawą scenę w 'Żółtodziobie' a propos podglądania, z komentarzem w zakończeniu pasującym chyba i tutaj.

ocenił(a) film na 8
TangoAndWaltz

[Notabene pomimo reputacji sekskowboja i gromady nieślubnych dzieci - sceny erotyczne w swoich filmach kręci Eastwood zazwyczaj po ciemku. Coś tam widać, niespecjalnie ze szczegółami.]

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones