Nie można odmówić Emerald Fennell autorskiego rysu, bo to jej ledwo trzeci film, a już specyficznie w jej stylu - dość łatwo rozpoznawalnym.
Ogląda się bardzo przyjemnie, bo jest dynamicznie i ładnie nakręcone, muzyka jest rewelacyjna, aktorzy - cud, miód. Historyjka jak u Fennell jest popkulturowym zlepkiem i przetworzeniem wielu znanych motywów. Można to lubić, można nie - coś co bardzo mi siadło to pożenienie wielu gatunków, co w groteskowej końcówce na swoje apogeum trochę a la Tarantino. Jest to dość prostackie w swojej wymowie, ale fakt że jest to czarna komedia rozbija oczekiwania wobec tego filmu. Ciężko traktować to jako poważne kino z gatunku eat the rich, bardziej teledyskowa impresja w tym temacie. A nawet Tik-Tokowa, krótka, social-mediowa forma, bo w sumie film składa się z wielu pięknych wycinków, które aż się proszą o zrobienie z nich reelsów…
Pierwsza część świetna, dialogi - rewelacja. Im bliżej końca i rozwiązania „zagadki” tym gorzej. Barry Keoghan próbuje tu się wzbić na wyżyny aktorstwa w roli między Patrickiem Batemanem a panem Ripleyem, ale jednak materiał, który Fennell mu daje nie pozwala na rozwinięcie skrzydeł.