Samarytanka

Samaria
2004
6,9 3,5 tys. ocen
6,9 10 1 3454
6,5 11 krytyków
Samarytanka
powrót do forum filmu Samarytanka

Kim Ki-duk – reżyser mądry i zarazem czuły, zmuszający swoich bohaterów do poruszania się po ostrzu brzytwy, wydobywający z nich subtelność w mroku, będącym ich naturalnym (przypisanym karmą) środowiskiem.
Tu historia dwóch dziewcząt osiągających rodzaj swoistej komunii po śmierci jednej z nich. Oraz trwoga samotnie wychowującego ojca, z jednej strony miotającego się w swojej bezradności, zadającego (czy aby słuszny?) gwałt, z drugiej strony z tak dyskretną miłością traktującego owoc swych lędźwi, że aż zamyka sobie drogę do interwencji. (Po raz kolejny reżyser udowadnia, że prawdziwa komunikacja nie wymaga w ogóle słów.) Z trzeciej zaś strony poczynania córki rozpętują nieuświadomioną przez nią krucjatę.
Uświadomienie tym samym dla widza, że każdy czyn, nawet wydający się nam zabawny, czy niewinny, pociąga za sobą skutek trwale odciśnięty w załomkach wszechświata.
Z niecierpliwością czekam na kolejny obraz: Hwal (The Bow).

Klitajmestra

Rzeczywiście postać ojca odgrywa w filmie duże, a nawet myślę, że kluczowe znaczenie. Dowiadując się prawdy o swojej prostytuującej się córce zaczyna ją obserwować, zawsze dyskretnie trzymając się na uboczu niczym duch, jednak nie podejmuje żadnych konkretnych działań, aby zapobiec jej kolejnym spotkaniom z klientami, których z kolei nie waha się odpowiednio potraktować.

Podobny motyw występuje w ‘Wiośnie, lato..’, w którym mnich bacznie przypatruje się poczynaniom swojego podopiecznego, jednak mimo że może go upomnieć, zwrócić uwagę, a nawet go ukarać, jednak tego nie czyni i nie ustrzega go przed popełnieniem licznych błędów.

Myślę, że ma to swoje uzasadnienie, które choć wydaje się niewłaściwe i okrutne, to jednak patrząc na nie z innego punktu widzenia okazuje się, że jest w takim postępowaniu trochę racji. W ten sposób bowiem bohaterowie uczą wolności wyboru własnej drogi i podejmowania decyzji, ale jednocześnie ponoszenia związanych z nimi konsekwencji, które nierzadko są przykre i bolesne. Ale właśnie ten sposób popełniając błędy, człowiek się na nich uczy, aż w końcu sam zaczyna rozumieć, że postąpił źle, jednak do tego musi dojść sam. Widać to zwłaszcza w scenie, gdy ojciec zostawia córkę w ‘Samarii’, a w ‘Wiośnie…’, gdy po wielu latach powraca młody mnich, bogatszy o nowe, zarówno te dobre jak i złe doświadczenia.

Dopiero w ‘Bin-Jip’, Tae-Suk odważnie decyduje się na konkretne działanie, wyswabadzając upokarzaną kobietę. Jednak w tym wypadku jego bezpośrednia pomoc była wręcz konieczna, aby ustrzec Sun-hwa przed zagrażającemu jej mężowi.

cherry

Logika Kim Ki-duka w dziedzinie nieingerencji budzi moje zastrzeżenia i wątpię, aby wynikały one jedynie z nieznajomości reguł obowiązujących w buddyzmie.
Tym bardziej, gdy wiadomo, że Kim Ki-duk nie jest akurat wyznania buddyjskiego i ze jego rozwiazania filmowe sa ugruntowane w jego fantazji a nie w tradycji buddyjskiej.

W Wiosnie najpierw stary pustelnik (bo trudno mi go nazywac mnichem) nie robi nic, aby ucznia ustrzec, czyli posrednio przyczynia sie do zabojstwo, potem uniemozliwia uczniowi popelnienie samobojstwa, czyli jednak w koncu ingeruje, zeby nastepnie samemu dokladnie tego samego dokonac, co zamierzal uczen. Jemu wolno, bo wyzbyl sie wszelkich uzaleznien, ale mnie wydaje sie to mocno naciagane.

Jakaś racja jest w tym niewatpliwie, ale trudno mi zaakceptowac tę kim-ki-duczą filozofię życia w pełni.
Na pewno mamy ograniczony wpływ na życie drugiego człowieka, co nie znaczy jednak, ze nie jest naszym obowiązkiem napominac, nawet jesli nie zostanie sie wysluchanym. I tego elementu brakuje mi najbardziej, ta nieznosna biernosc. Z drugiej strony, jak w Samarytance wlasnie, aczkolwiek Samarytanka bardziej trafia do mojej wrazliwosci, dopuszczanie sie az zbrodni. Troche mi to przypomnialo film Monster ;)
Bardzo proszę, jest w tym jakis sposob, smierc ostatniego lovelasa corki wstrzasa nia rzeczywiscie nalezycie, tylko po co narażać aż na taką cenę...
To samo w Wiosnie, dlaczego dopuszczac az do morderstwa, po co to cale spustoszenie, tak jakby w swiecie Kim ki-duka niemozliwe bylo dochodzenie do prawdy w sposob bardziej pokojowy. A przecioez wiemy, ze jest to mozliwe. Zastanawiam sie, co sam Kim Ki-duk musial przezyc, ze tworzy akurat takie obrazy, ale jak widac, sam doznaje oczyszczenia, moze jeszcze przyjdzie czas na istne katharsis ;)

Powtarza sie u Kim Ki-duka motyw wiezienia (bad guy, samaritan girl, bin jip), jako miejsce odkupienia, dochodzenia prawdy, rozwoju duchowego.

W tych przesladowaniach natomiast w samarytance, ktorym poddawani sa partnerzy na jeden raz, podobalo mi sie to wystopniowanie rosnacej determinacji ojca: poprzez obrażanie, zastraszanie, zapedzanie w slepy zaułek, co dziewczyny jeszcze ni dosiega, ni trapi, az po skatowanie, a zaraz potem sonata z pierwsza sceną z przyrzadzaniem sushi, roznice klimatyczne na miare Parka ;)