Sherlock w wydaniu Ritchiego żadnym arcydziełem nie jest, ale przypis sprawnie zrealizowanego filmu rozrywkowego jak najbardziej mu się należy.
Niestety widać , że reżyser miał na karku wytwórnię. Film jest grzeczny, aż do bólu , a "brudu" i inteligentnych wulgaryzmów za które tak bardzo kochamy stare filmy Ritchiego tutaj nie dostaniemy. To samo tyczy się postaci. Mimo tego, że Robert i Jude dali z siebie wszystko i wyszło im to naprawdę świetnie , to brakowało mi wyrazistych postaci drugoplanowych, których było pełno w "Przekręcie", "Porachunkach" czy w "RocknRolla". Przykład - weźmy "RocknRolla" i ogromnego Rosjanina "Terminatora", ta postać do dzisiaj jest jednym z najlepszych akcentów w filmie. W "Sherlocku" też mamy ogromnego, tym razem francuza, który jest kompletnie nijaki. Również główny "czarny" charakter filmu nie przykuwa uwagi, może to wina scenariusza, bo postać gra przecież rewelacyjny Mark Strong , czyli Archie z "RocknRolla". Skoro jesteśmy już przy scenariuszu, nie licząc słabo zarysowanych postaci drugoplanowych - jest dobrze. Dość ciekawa historia detektywistyczna i dobrze napisane dialogi postaci pierwszoplanowych sprawiające , że widz z miejsca "kupuje" bohaterski duet i łączące ich relacje.
Poza tym dostajemy jeszcze mile dla oka "zrenderowany" Londyn, nie przeszkadzającą muzykę Zimmera i kilka "puszczonych oczek" przez reżysera do jego wiernych fanów ( miałem deja vu oglądając walkę detektywa w "ringu" ).
Podsumowując i wracając do początku tematu - jest OK. Warto zobaczyć w kinie i dać zarobić wytwórni, aby przy następnym filmie dała Ritchiemu troszkę więcej swobody :-P