Druga ekranizacja kultowej serii komiksów, która zadziwiająco przy powtórnym spotkanie prezentuje się zdecydowanie lepiej. „Sin City: Damulka warta grzechu” w reżyserii Roberta Rodrigueza ukazała się w 2014 roku i nie zdobyła takiego rozgłosu, jak swa poprzedniczka, co zdecydowanie pokrzyżowało plany dalszego rozwoju uniwersum. Czy jednak faktycznie nie ma sensu zawracać sobie głowy tym sequelem?
Drobny pokerzysta czający się na wielką wygraną z potężnym Roarkiem. Marv wspominający wydarzenia poprzedniej nocy, która niemal zupełnie zatarła się w jego pamięci. Dwight mierzący się z powrotem bezdusznej kobiety i uczuciami, jakie nie zdążyły w nim jeszcze wygasnąć. Dodatkowo biedna Nancy Callahan niepotrafiąca się pogodzić ze śmiercią Johna Hartigana. Przykre losy bohaterów znanych z poprzedniej odsłony, a także tych zupełnie nowych, w dalszym ciągu portretują miasto grzechu. Film ten stanowi ekranizację komiksu „Damulka warta grzechu”, a także opowiadania ze zbioru „Girlsy, Gorzała i Giwery” – dwie pozostałe historie stanowią oryginalne opowieści stworzone specjalnie na potrzeby tej produkcji.
Ogląda się to zdecydowanie przyjemnie. Jest ponuro, mrocznie, niekiedy nieprzewidywalnie. Większość składowych tej produkcji cechuje się przewrotnością, a rezultaty z reguły odbiegają od wyobrażenia widza. Jednak realnie film nie ma do przekazania nic ponad to, co oferowała pierwsza część. Fakt, opowieści są zupełnie inne, lecz posmak odgrzewanego kotleta mimo wszystko pozostał. Zmieniono również sposób narracji – zamiast tytułowanych segmentów, poszczególne wątki się przeplatają. Co realnie nie ma szczególnego sensu, gdyż niemal każda z tych opowieści dzieje się w innym czasie lub miejscu. Skoro więc nic się nie zazębia, to po co nadmiernie mieszać? Wyłącznie utrudnia to wczucie się w klimat konkretnej opowieści, który potrafi skrajnie różnić się od pozostałych.
Wizualnie – dokładnie to samo, co w pierwszej części. Z tym że tym razem już wcale nie robi aż takiego wrażenia. Muzyka dobrze kreuje klimat, stanowiąc doskonałe tło opowieści. Aktorsko całkiem przyzwoicie, większość obsady się powtarza. Wśród istotnych ról zmienił się zupełnie aktor grający Dwighta, na co warto zwrócić uwagę – chwilę mi zajęło wyłapanie tej kwestii, przez co najpewniej umknęło mi subtelniejsze łączenie wątków między obiema częściami. Dość duży popis zrobiła również jedna z nowszych postaci – Eva Green naprawdę potrafi przerazić na ekranie i zaciągnąć siłą umysł widza na rollercoaster domysłów oraz niedopowiedzeń.
„Sin City: Damulka warta grzechu” w żadnym stopniu nie należy do filmów złych, choć jawi się jako produkcja odtwórcza względem pierwszej części. Nie oferuje nowych rozwiązań, nie szokuje wcale bardziej, nie zachwyca aż tak od strony wizualnej. W związku z tym zdecydowanie tkwi w cieniu pierwszego „Miasta Grzechu”. Nie przeszkadza mi to jednak w ocenieniu tej pozycji na 7/10 – oglądać trzeba ją jednak z pewnym dystansem – każdej serii musi przecież w końcu zabraknąć zupełnie nowych trików…