Sin City: Damulka warta grzechu

Sin City: A Dame to Kill For
2014
6,7 65 tys. ocen
6,7 10 1 64613
6,0 26 krytyków
Sin City: Damulka warta grzechu
powrót do forum filmu Sin City: Damulka warta grzechu

Dokładnie to samo, co przy kontynuacji 300 - niby wszystko to samo, ale świeżość gdzieś uleciała, a kontynuowane wątki i postaci zmierzają w niezbyt interesującym kierunku. Nostalgia gdzieś się tam przedziera, lecz to nadal młodszy braciszek oryginału.
Marv okazuje się w tej części jedynie karkiem do wynajęcie, tłukiem, które tłucze ludzi, a przecież w pierwszym Sin City był po prostu nieszczęśliwie zakochany. Fajnie, że pojawia się w kolejnych segmentach, bo to najlepsza postać ze wszystkich jakie się pojawiają, jednak jego postać wiele straciła na rzecz sieki i zwyczajnego rozwalania głów. Nadal to jednak jedna z najbardziej interesujących i najlepiej zagranych postaci.
Nancy - zaczyna pić po stracie Hartigana i przymierza się do zemsty na Roarkowi. Dość ciekawe rozwinięcie względem pierwszej części, jednak niweczy ono jedno z najlepszych poświęceń w kinie - samobójstwo Hartigana. Owszem, pojawia się on jako anioł stróż striptizerki, jednak jest raczej starym niedołęgą, którego komentarze raczej denerwują niż są klimatycznymi monologami z I części.
Historia Dwighta (przez zmianę Owena na Brolina nie mam pojęcia czy jest to prequel do Sin City, czy kontynuacja) to kolejne powtórzenie postaci femme fatale, tym razem w brawurowej i odważnej interpretacji Green. Brolin to ciężko ciosany chłop, jednak udowadniał, że potrafi świetnie zagrać. Tutaj jest ewidentnie zagubiony i potrafi szczerzyć jedynie kły oraz ślepo podążać za niezbyt wyrafinowaną intrygą Green. Bardzo brakuje Clive'a, który miał tą męską szorstkość przetykaną romantyzmem i osobistym urokiem.
Pojawia się również Johnny - nieślubny syn Roarka (kompletnie niepotrzebny motyw), który rzuca wyzwania karciane. Epizod raczej niepotrzebny, gdyż nie zmienia nic w Mieście Grzechu, ponieważ bóg nie zaczyna krwawić, a nawet jeśli to tego nie widać. Roark jest zbyt potężny, aby jakaś partyjka w pokera mogła mu zaszkodzić. Niemniej Joseph dość dobrze wpasował się w uniwersum. Najbardziej jednak dziwi fakt, że Roark urządza sobie partyjki pokerowe w spelunach z jakimiś gangsterami, zamiast w ratuszu lub w swojej rezydencji. Zejście Roarka do rynsztoka w celu ukazania jego wszechwładzy to raczej dużo mniej ciekawy pomysł niż gabinetowy mit, którym senator był w pierwszej części.
W telegraficznym skrócie: zmiany obsadowe poza Green i Meloni są niezbyt udane. Stara gwardia daje radę, szczególnie Rourke i Boothe. Z kolei postaci w większości tracą wszystko to, na co pracowały w oryginale. Poświęcenia idą na marne, miłość przestaje napędzać bohaterów, a wszystko jest brudne i ponure, jednak za krzty w tym romantyzmu z pierwszej części. Sin City to jednak reinterpretacja noir ze wszystkim ambicjami gatunku. Kontynuacja to powtórka z rozrywki bez tych ambicji, bez tych ikonicznych poświęceń, bez tej walki, która urasta do rangi sztuki, bez soczystego i tłustego zabijania, bez wielkiego zła i okrucieństwa będącego odpowiedzią na zło i okrucieństwo.
Nadal jest stylowo, ale świeżość oryginału gdzieś uleciała, a klimat się już nieco przejadł. Zwłaszcza wstawki, w których na ekranie zaczynają tańczyć cienie - często sekwencje walk są zbyt przerysowane i trącą tandetą.
Dobrze jest powrócić do kapitalnego świata Sin City, jednak powrót ten jest sprowokowany chęcią zarobienia kasy. Pasja która sprawiła, że w pierwszej części komiks ożył na ekranie zaginęła. Brakuje mocnych i wyrazistych postaci, którym jednak nie powinno wszystko wychodzić i się udawać (z wyjątkiem karcianego mistrza), narracji, która zepnie porządnie poszczególne wątki (motyw zemsty to o wiele gorszy pomysł przewodni niż miłość) oraz ducha oryginału. W tej części nawet klimatyczne monologi nie brzmią już tak ostro, dosadnie i prawdziwie. Marv próbuje powtórzyć monolog Hartigana, ale mistrz jest tylko jeden.
Klimatyczny powrót do miasta, które uległo niekorzystnej dla mieszkańców i turystów przebudowie.