To ma być Bond? Toż to melancholijna pop.ierdółka jakaś. Nowy "Sherlock Holmes" miał więcej w sobie Bonda niż to 'cudo'... Mało akcji, nieco pięknych widoczków, zero pięknych kobiet (same anorektyczne wieszaki z żuchwami większymi od cycków...), zero gadżetów (no sorry, ale to był jeden z wyznaczników i tym samym zalet serii. Nie wiem co za idiota wpadł na pomysł, żeby z tego zrezygnować). Bond epatujący zapitą mordą i biustem większym niż u swoich partnerek, do tego nowy Q... to jakiś żart? Czarny charakter zagrany przez idealnego do tej kreacji aktora i choć jego potencjał nie został w pełni wykorzystany, przyznać trzeba, że to jedna z niewielu zalet filmu. Inną natomiast jest to, na co w sumie czekałem do końca. Ladies and gentlemen the bitch is dead! Ostatnią zaletą jest końcówka, a raczej cień nadziei jaki daje... klimat niemal jak z przed lat i Ralph Fiennes :) Może coś z tego będzie... Dodam jeszcze, że oskarowa nuta jakoś mnie nie urzekła, za to bardzo wk*rwiło mnie zniszczenie tak pięknego samochodu. Chyba najgorszy z Bondów. 4/10