Fabula jest dziurawa niczym polska szosa po zimie, ale do dziś bawi mnie główny motyw filmu: na szefową MI6 zostaje przeprowadzony zamach, ale całe MI6 nie ma ŻADNYCH protokołów ani procedur jak postepowac w takiej sytuacji, więc Bond musi ją wywieśc do domu w szkockich górach i bronic przy pomocy starego lokaja z dubeltówką... Hesus Christos, serio?
Druga rzecz to to, jak Xavier go tam odnalazł (jak to było w filmie powiedziane? Q porozrzucał tropy jak okruszyny, tak?;D). W dodatku okazuje się ze RAF to niestety też dupy wołowe bo sobie zbuntowany agencik śmiga po niebie bojowym helikopterem i nikt go nie namierza, nikt nie stracą, radary żadne nie działają...
Naprawde, ja wiem że Bonda się ogląda z przymrużonym okiem, ale tego trzeba było oglądać z całkowicie zamkniętymi oczami...
No bondfani, wasza kolej, złojcie mi cztery litery :)
Zgadzam się z Tobą w 100 %.
Właśnie obejrzałem ten film i wszedłem sprawdzić czy na filmwebie przekroczył 5.0 ale widze, że tak...
Gdy zobaczyłem jak "szefowa" chowając się w opuszczonym sierocińcu pakuje gwoździe i kawałki szkła w serwetki niczym Kevin sam w domu zamiast wezwać posiłki (np. 30 bazook 15 czołgów, snajperzy itd.) to poczułem takie bolesne rozczarowanie, że produkcja tak wysokiej klasy serwuje takie coś... :/
Dzięki ;) myslałem ze jestem osamotniony w opinii, że druga część filmu to taki Kevin 30 lat później...;)
Dokładnie! Też mam skojarzenia z Kevinem. Na dodatek film był okropnie nudny. Szkoda, bo np."Casino Royale" mnie zainteresowało, a tutaj takie rozczarowanie.
tak, tak, skończyłeś? to do kuchni, matka na kolację woła, a potem za zeszyty się bierz, jutro kartkówka z matmy