Na początek powiem, że do tej odsłony Bonda podchodziłem dość sceptycznie. Dwie poprzednie części sprawiły, że straciłem wiarę w ludzi i obawiałem się, że prawdziwy Bond odszedł razem z Piercem Brosnanem. Całe szczęście, a raczej pół szczęścia, bo pierwsza połowa filmu mnie oczarowała. Pomimo mojej niechęci do Craiga, duch poprzednich Bondów był niezwykle silny, a szczególnie w scenie w kasynie. Do tego momentu przygody agenta 007 spełniały moje oczekiwania w całości (może za wyjątkiem pedałkowatego Q i homo-Silvy ;/ ) Nie jeden raz wywołały u mnie uśmiech na twarzy nawiązania do poprzednich części, oraz fantastyczny dialog Q z widzem w scenie w muzeum. ("Czego się spodziewałeś, wybuchających długopisów? My się już w to nie bawimy") Niestety, mniej więcej od połowy, stary, dobry Bond zmienił się w mieszaninę kina akcji i... westernu - mam na myśli scenę, w której Bond broni swojej posiadłości niczym Clint Eastwood w jednym ze swoich westernów. Co więcej, zbyt rozbudowana rola M nie wyszła produkcji na dobre - była zbyt sentymentalna i melancholijna. Liczę, że następny odcinek będzie w konwencji starych Bondów tj. nie będzie poruszał prywatnych spraw bohaterów, a skoncentruje się na misji. Gdyby film trzymał poziom pierwszej połowy to wystawiłbym co najmniej 8, jednakże z nadzieją patrzę w przyszłość i całkiem możliwe, że kolejną część historii agenta 007 zobaczę jeszcze w kinie. Pozdrawiam!