Najlepszy moment filmu to czolowka okraszona piosnka, ktora lubie. Dalej jest powolne zapadanie sie w mul fabularnych banalow. Z nostalgia wspominam stare Bondy - Moore, Connery. Mialy w sobie jakis urok. Dziewczyny, gadzety, zawadiacki styl i humor. Moze czas juz pochowac Bonda. Godnie i z klasa. Na koniec wymyslic cos extra, cos, czego jeszcze nie bylo ale tez nawiazujac do wspanialej przeszlosci. Obawiam sie jednak, ze zaserwuja nam powolna, brzydka agonie.