Zaczęło się od tandetnego filmiku z Argentyny, pod wiele mówiącym tytułem "Slaughter". Jako ze smęt to nieprzeciętny i do tego pozbawiony krztyny sensu (choć jego twórcy wyraźnie inspirowali się mordami dokonanymi przez bandę Mansona), to amerykański dystrybutor, który nabył prawa do rozpowszechniania na terenie Stanów, postanowił dokręcić własne zakończenie historii, które nagłośnione zostało jako prawdziwy mord przed kamerą - snuff movie mówiąc krótko. Oczywiście mistyfikacja szybko wyszła na jaw, tym bardziej że efekty w tej końcowej sekwencji dalekie są od realizmu. Wciąż jednak jest to i tak największy plus całego przedsięwzięcia. "Snuff" to skrajnie kiczowate, nieprawdopodobnie źle zagrane i nieciekawe kino eksploatacji. Można by się nawet nieco pośmiać gdyby nie fakt że 80 minut seansu to zdecydowanie za długo jak na taką taniochę. Na pocieszenie pozostaje wyrazisty klimat schyłku hipisowskiej ery, nieco nagości i pewna dawka przemocy. Misz-masz zacny, szkoda ze tak krańcowo głupi.