Trudno opisać co się dzieje w tym filmie. Scenariusz jest tak chaotyczny, że nie sposób podążać za fabułą.
Wrażenie to pogłębia schizofreniczna praca kamery, która przeskakuje od kadru do kadru w nagły sposób zmieniając sposób kadrowania kilkanaście razy na minutę.
Dało to w moim przypadku, to efekt wkurzenia na tfórcę tego "dzieła" czyli Malicka.
Grę aktorską można podsumować tak: aktorzy grają jakby postanowili nakręcić z nudów etiudę o niczym.
Wreszcie na koniec warto wspomnieć o zalewających film debilnych bon motach takich jak:
"był to czas gdy chciałam desperacko coś poczuć, dlatego uprawiałam kompulsywny sex z wieloma partnerami"
Z ekranu leją się dziesiątki podobnych banałów nie wiadomo z jakiego powodu. Jeżeli miały podkreślić fabułę to włączając je do scenariusza Malick de facto przyznaje, że jego scenariusz jest kompletnie do bani.
Generalnie jeżeli ideą Malicka było pokazanie zagubienia Amerykanów w post modernistycznym społeczeństwie, to jedyne co realnie pokazał to własne zagubienie i oderwanie od rzeczywistości.
Daję +1 za Goslinga