Nie ma to, jak czasem wpaść przez przypadek na świąteczną komedię familijną... Chwila, czy ja napisałem "komedię"? No cóż, w przypadku "All I Want for Christmas" może pozostańmy po prostu przy członie "familijny". Film Roberta Liebermana to jedna z tych pokrzepiających historyjek, w których schemat goni schemat, a jedno zdarzenie jest bardziej nieprawdopodobne od poprzedniego. Mamy więc "spisek" uknuty przez dzieci, które pragną, aby ich rozwiedzeni rodzice powrócili do siebie i żyli długo i szczęśliwie. Happy end, rzecz jasna, będzie, ale zanim tam dotrzemy, twórcy uraczą nas stertą infantylnych wymysłów i kiepsko rozpisanymi, irytującymi postaciami. Wcielający się w jedną z głównych postaci, małoletni Ethan Embry to ścisła czołówka najbardziej wkurzających, zmanierowanych gwiazd dziecięcych. Dzielnie dotrzymuje mu kroku dziewięcioletnia wówczas Thora Birch. Humoru tu nie uświadczyłem, choć może zdaniem scenarzystów niektóre spośród idiotycznych sytuacji miały być zabawne. Jako "wisienkę na torcie" otrzymujemy małe role w wykonaniu Leslie Nielsena (Santa, co w świąteczny poranek wpada, a by przynieść dziecku... myszkę) oraz... Lauren Bacall. Ta ostatnia dwójka sprawia wrażenie zgoła zdezorientowanych, co też robią w tej mdłej, ckliwej, przesłodzonej produkcji. Nie dziwię się im.