sobie nakręcili Dr Dre i Ice Cube. Eazy przed śmiercią był milionerem, jego wytwórnia rozwijała skrzydła, niedługo po tym ukazał się multiplatynowy debiut Bone Thugs. Nie był zmuszony do zerwania kontraktu, tym bardziej ,że miał potem procent z każdego nagrania Dr Dre dla Death Row, co już dawało mu niezłą wypłatę. Nie zabiegał o połączenie , cały czas nagrywał dissy https://www.youtube.com/watch?v=XU-6XhTMx3w na tym miał być ale nie zdążył. Trochę głupio byłoby powiedzieć w filmie,że się go odwiedziło dopiero przed śmiercią. Eazy i Ren byli jedynymi gangsterami w tej grupie a przedstawili go jako najgorszego frajera. Zresztą to postać kultowa do tej pory w Compton, co roku obchodzą jego dzień. Miał zaproszenie od prezydenta, bo dużo działał charytatywnie, co tez bankrut by nie zrobił.
dlatego ja nie biorę treści przedstawionej w filmie na poważnie, jakieś 20% uważam za prawdę. Wszyscy oni to takie niewiniątka, narkotyków nie ruszali (tylko od czasu do czasu zapalili thc), nie wyglądali jak pseudobandziory/gangsterzy. Pseudo, bo gówniarze tak jak wszyscy młodociani hip hopowcy nawijają o czymś o czym nie mają pojęcia i uważają się za gangsterów... awanturnicy i krzykacze, którzy na własne życzenie pakują się w kłopoty. Zresztą to są muzycy, którzy muzyką do czegoś doszli, a poprzez udawanie kogoś kim się nie jest i beznadziejne wychowanie robili z siebie "bandziorów" chociaż w starciu z prawdziwymi bandziorami płakali by jak dziewczynki... co najlepsze chyba sami zaczynali wierzyć w słowa, które wymyślali i myśleli, że są "gangsta". Tak naprawdę to wiocha, bo prawdziwi gangstrzy nie są wieśniakami zachowującymi się jak orangutany. Taka to jest sama otoczka byleby wywołać skandal, narobić szumu w okół siebie... tak samo inni artyści oświadczają, że są homo, nagłaśniają romanse, sprzedają swoje życie prywatne, byleby być na pierwszej stronie szmatławca, ale wracając... Policja przesadza, bo w przypadku takich ludzi jak oni i w tamtych czasach dochodziło do nadużyć, ale w Straight Outta Compton ich obraz jest wyidealizowany do tego stopnia, że ciężko ten film traktować jak biografię, bo to jest tak jak napisałeś bardziej "laurka". Sam dre i ice cube maczali palce w filmie to nie daliby na siebie złego słowa powiedzieć.
Powiedziałbym, że to słaby film, ale oglądało się dobrze. Szkoda, że nie pokazali prawdziwej historii to byłoby może cos bardziej oryginalnego, a tak to znowu dostajemy historię, którę gdzieś oglądaliśmy już i wiadomo jak się ona skończy... może nie tyle, że wiadomo, bo jeśli człowiek chociaż trochę się interesował NWA to wie dobrze, ale sam przebieg to dla mnie zero zaskoczenia i poszli w taki banał, że coś czasami człowieka trafia.