Debiut fabularny Wima Wendersa, a zarazem jego praca dyplomowa na zakończenie studiów w Hochschule für Fernsehen und Film w Monachium.
Czarno-biały, nakręcony na 16-milimetrowej taśmie obraz, opowiada o byłym skazańcu, który po wyjściu na wolność odnawia swe kontakty towarzyskie i próbuje na nowo przystosować do codziennego życia. Historia ma charakter epizodyczny, narracja jest ostentacyjnie powolna, przez większość czasu obserwujemy bohatera w trakcie wykonywania banalnych czynności: spaceruje po mieście, spotyka się z przyjaciółmi, gra w bilard, udaje w podróż z Monachium do Berlina. Akcji towarzyszą przeboje The Kinks (młody twórca zadedykował swój dyplom tej grupie), The Lovin’ Spoonful (tytuł filmu jest odwołaniem do piosenki zespołu), Chucka Berry'ego i The Troggs. W ramach swego pierwszego pełnometrażowego przedsięwzięcia, zawiera już Wenders motywy, które obecne będą później w jego twórczości na stałe. Są to przede wszystkim: fascynacja amerykańską kulturą (tamtejsza muzyka, natchnienie czerpane z kina drogi), celebracja prozaicznego życia, przy jednocześnie wyraźnie poetyckiej manierze, ucieczka przed przeszłością, wyalienowanie.
"Summer in the City" zaciekawi przede wszystkim zagorzałych zwolenników niemieckiego reżysera. Pod wieloma względami film jest niedopracowany, charakterystyczny styl zaś - niedoszlifowany. Przeszkodą w trakcie seansu mogą być mankamenty natury technicznej: ze względu na słabą jakość dźwięku, w wielu miejscach na oryginalne dialogi nałożona została narracja z offu, co pogłębia wrażenie obcowania z pozycją o charakterze na poły amatorskim. Mimo wszystko, trzeba Wendersowi przyznać, że już tutaj pokazuje, że w prostocie nierzadko tkwi siła. Ciekawostka, jednak ma w sobie coś ujmująco szczerego.