Kolejna ekranizacja i kolejny dobry film. Cormac jak zawsze błąka się w ciemnościach i szczynach tego świata, pokazuje światełko, po czym je bez pardonu gasi. Podoba mi się taka wizja bo sam myślę podobnie. Nie wiem, gdzie pozostali piszący o zakończeniu widzieli nadzieję, bo ja nie widziałem jej w ogóle. Wręcz przeciwnie. Przez chwilę też wydawało mi się że to nie McCarthy tylko jakaś ewangelizacyjna filmowa broszura. Ale z czasem....
Takie szukanie pozytywnego przesłania wynika chyba z Polskiej kultury. Dla mnie nie było tam nic pozytywnego.
Najbardziej bolały niekonsekwencje, irracjonalne niedomówienia i masa sprzeczności, które nie wynikały z treści czy formy. To zwyczajne błędy. Ktoś już pisał, że scenariusz niepotrzebnie uproszczono. Istotnie przez to chwilami był zwyczajnie głupi.
A sam film, cóż. Jackson był Jacksonem a Jones Jonesem. Nie dali się ponieść roli. Szkoda, bo mają takie możliwości. Mimo to polecam, bo ostatnimi laty z Hollywood ściekają same komediowe chłamy i trywialne bajki. A tu przynajmniej ktoś próbuje powiedzieć jak jest na prawdę.
Nie zgadzam się, moim zdaniem akurat Jackson zagrał bardzo dobrze. Natomiast jakoś nie byłem przekonany do gry Tommy'ego.