Parę ładnych lat temu miałem takie właśnie niedobre przeczucie po "Dniu świra" - że bycie Miauczyńskim (z wszystkimi porażkami i gorzkimi rozliczeniami) już niebawem mnie dopadnie. Co w pewnym stopniu się po tych paru latach potwierdziło.
Teraz zostałem po "Sunset Limited" z niewesołym przeczuciem, że następny etap w życiu to "Profesorek".
Jest czym się zająć w sobie...
:) Tak, trzeba zacząć zapobiegać procesowi. Zacząć naprawdę PROWADZIĆ swoje życie, a nie płynąć jakoś tak mimowolnie, z dnia na dzień z godziny na godzinę i przeczekiwać życie. Ostatnio się na tym przyłapałam. Czasem zdarza mi się zapomnieć, że życie to nie jakiś okres przejściowy, czy próba generalna... To już jest przedstawienie.
A co do "Dnia Świra" - dla mnie to nigdy nie było film śmieszny, nie dostrzegałam w tym krzty komedii. Za pierwszym razem płakałam nad zmarnowanym życiem głównej postaci. Nad poczuciem miernoty i przeciętności. Nad bezsilnością i straconym czasem, niespełnionymi marzeniami i niedorzecznościami codzienności w odcieniach zgniłej zieleni i szarości... Brakiem motywacji i perspektyw, marazmem.
To była pełnowymiarowa tragedia. Komizm na mnie nie działał.
I co, udało się ? ;) Zauważ, że ludzie, którzy za bardzo nie zastanawiają się nad życiem i jego sensem, są szczęśliwsi. Trochę im zazdroszczę ;p
To prawda. Myślenie w takich kategoriach jeszcze nikogo nie uczyniło szczęśliwym.
Nie, nie zadziałało. Chyba jednak muszę się pogodzić z tym, że moja przeciętność nie doprowadzi mnie do podboju świata i okolic. :P Raczej nie zapiszę się w historii inaczej niż "XYZ, New Business Manager, żyła lat ..." A oczekiwania były takie wielkie... ;)
Mam podobny problem, tj. dawno temu ustawiłem sobie poprzeczkę ciut za wysoko (wtedy myślałem, że będzie łatwo i przyjemnie ) i do dziś jej przeskoczyć nie mogę xd Pocieszam się myślą, że wciąż żyję, czyli ciągle mam jakieś szanse ;P Jednak najbardziej wkurzająca jest świadomość zmarnowanego czasu, a w tym akurat jestem mistrzem. No, ale trzeba pamiętać o tym, że zawsze może być gorzej. Jestem zdrowy (i daj Boże niech tak zostanie), nie urodziłem się np. w Somalii, więc w pewnym sensie jestem ogromnym farciarzem.
Mama mi to kiedyś powtarzała: "Ciesz się, że nie urodziłaś się w jakiejś Korei Północnej, że nie jesteś chora, albo na wózku". Ja jej wtedy mówiłam, że porównywanie się do tych, którzy mają jeszcze gorzej nie działa na mnie ani motywująco, ani twórczo. Poza tym była w takim toku rozumowania bardzo wybiórcza, bo dawno temu w czasach liceum zawsze było "A dlaczego nie piątka?"
Jak się wyrwać z tej prokrastynacji? Jak znaleźć pasję dla siebie? Jak skończyć z próbami wypełniania wygórowanych oczekiwań innych i zacząć coś nowego w zgodzie ze sobą?
Też mam poczucie, że mogłabym tyle zrobić, zwiedzić, cokolwiek... Tymczasem tracę życie na "bytowanie", bo nawet nie jestem w stanie konkretnie określić co robię całymi dniami...
Myślę, że po prostu trzeba działać. Szczęścia nie zaplanujesz. Wiesz, nie chcę się tutaj za bardzo rozpisywać o sobie i swoich bolączkach, ale jakby mieli nakręcić o mnie film, to pewnie nosiłby tytuł: "Jak nie żyć" xd Teraz niby zaczynam od nowa, ale świadomość wszystkich porażek i niewykorzystanych okazji będzie mnie już chyba prześladować do końca życia. No, ale dzięki temu przynajmniej mam motywację ;)