Film ciekawy, ale niemal od początku spodziewałem się rozwiązania podobnego do finału ''Czystej Formalności" (produkcji chyba mocno niedocenianej, a która w swoim czasie wywarła na mnie duże wrażenie). Bohaterowie obu fabuł trafiają po dramatycznych zdarzeniach do miejsc, których nie mogą opuścić do czasu zakończenia rozmowy-przesłuchania. W Sunset wrażenie to potęgował brak w mieszkaniu jakichkolwiek mediów - tv, radia, telefonu... niczego co mogłoby uświadomić "Białego" iż jego samobójstwo faktycznie się udało... Miał ktoś z Was podobne skojarzenie? Dobra gra Jackson-Jones, podobnie jak w CF Depardieu-Polański, ale Sunset oceniam niżej...
Tak. Dodatkowo ta muzyka w tle kiedy Czarny patrzy na BIałego i zgaduje jego myśli. Krok po kroku dominuje coraz bardziej nad Białym. Szkoda że sprawy nie potoczyły się tym torem, byłoby ciekawie. Tak na marginesie: to był teatr telewizji a nie film. Ciekawe że amerykanie też znają tą formę.
Bardzo dobrze, że się nie potoczyły tym torem, bo mamy otwartą formę i otwarcie zadane pytanie.
Czy samobójstwo się udało, czy też nie wg mnie jest kwestią marginalną.
Tak na chłopski rozum to przeciętny widz (którym sam jestem) oglądając ten spektakl trzyma kciuki żeby Czarnemu udało się uratować Białego i to jest główny wątek. Czyli to czy samobójstwo się udało czy nie jest sensem tej sztuki.
Nie trzymałam, ale chyba nie jestem przeciętnym widzem ;)
I nie chodzi mi o to, że mi los Białego był obojętny, ale raczej o to, czy Czarny ma dostateczną ilość argumentów, by uratować Białego. Interesowała mnie więc argumentacja obu stron, dwie wizje rzeczywistości. Dla mnie to spór na poziomie egzystencjalnym, nie jednostkowym, stąd też podkreślanie "eleganckich" motywów samobójstwa Białego.
Uratowanie kogokolwiek to kwestia dialektyki i siły argumentów tylko argumentu siły :) Nie musi to być zawsze siła fizyczna (choć często bywa) tylko siła charakteru, bogata osobowość itd. Mówi się czasem że ktoś kimś potrząsnął. Czyli że ratujący musi w jakiś sposób dominować nad ratowanym bo słaby zawsze pójdzie za silnym. Czarny miał pare ale dał się wciągnąć w dialektyke. Co do motywów Białego to są dziecinne. Facet zdał sobie sprawę że jest frajerem i chcąc się odegrać teatralnym gestem rzuca swoim życiem w twarz Bogu, światu, kolegom (niepotrzebne skreślić). Problem w tym że umarli nie mają racji i to powinien był powiedzie Białemu Czarny.
O nie zgodzę się. To nie kwestia tego, że Biały zdał sobie sprawę z tego, że jest frajerem. Proszę wsłuchać się w jego ostatnia tyradę uważnie. On po prostu twierdzi, że się oszukujemy, że szukamy w świecie sensu, a go tu nie ma, że wszyscy cierpimy i w tym też nie ma żadnego sensu. To jest samobójstwo "na zimno", bo każdy logicznie i racjonalnie myślący człowiek, wg Białego, powinien dostrzec, że życie nie ma sensu właśnie. Jeśli otrząśniemy się z mrzonek i złudzeń, zostanie nam tylko "bojaźń i drżenie". To nie są dziecinne motywy, to czystej postaci egzystencjalizm. Proszę zauważyć, że nie musi nikomu nic rzucać, bo on najzwyczajniej nie wierzy ani w Boga, ani w to, że świat zmierza ku lepszemu, ani w kolegów zapewne. widzi ból, cierpienie, kominy Dachau i śmierć.
Umarli nie mają racji, a czy aby na pewno mają ją żywi? Nic by to nie zmieniło, bo Biały i tak wie, że nikt nie ma racji, a naszym celem i tak jest kres. Jednostki ale być może i cywilizacji, gatunku.
śmiem twierdzić, że przeciętny widz dostrzeże jedynie rację Czarnego, bez względu na to, czy jest wierzący, czy nie. Bo wizja rzeczywistości Białego przeraża, miażdży wszelkie dążenia.
I wobec tej wizji, totalnej, znamienne jest milczenie Boga.
W tym kontekście wschód słońca to jednak następna metafora. Bo cokolwiek by się stało - dzień wstanie, to dodatkowy element. Nadzieja? Prymat życia jako takiego?
I proszę wybaczyć nawiązania filozoficzne, ale ten film sporo u mnie ich wywołuje.
Skoro życie nie ma sensu to tym bardziej śmierć. Białemu puszczają nerwy: wścieka się, miota, ma pretensje. To nie jest pogodzony z faktami filozof. Mocna, krwista postać tylko frajer. Skoro już wie że i tak nie wygra powinien żyć na złość tej pustce i kominom Dachau. Tylko martwe ryby płyną z prądem. Ciekawe że w scenie kiedy Czarny otwiera mu drzwi Biały wydaje się zaskoczony, rozczarowany i jakby niezdecydowany (brawa dla Jonesa). Posmakowały mu dyskusje z Czarnym. Cos czuje że Czarnemu się udało i będzie następna partia.
To moja subiektywna opinia, ale jednak Biały aż do ostatnich 10 minut filmu nie angażuje się za bardzo w dyskusję. Tylko ostatni monolog jest pełen pasji i wściekłości. Tu rzeczywiście mu puszczając nerwy, bo odsłania się w końcu. Nie mówiąc o tym, że samobójstwo to jednak radykalny krok, więc ... niejako mu się nie dziwie.
A czemu ma wybierać bezsensowne życie, skoro ma go po prostu dość? On marzy o pustce, braku odczuwania, nieistnieniu. Czemu ma się "męczyć" na złość czemuś lub komuś? To w pewnym sensie wybór eutanazji. Możemy sobie nie pochwalać tego wyboru, mieć inne zdanie, ale Biały ma swoje argumenty. To jego wybór. Tobie się wydaje, że powinien, że to frajerstwo. Jemu jednak nie, prawda?
Czy będzie następny rozdział - to już kwestia otwarta. Znowu... możemy sobie dopisać i odpowiedzi, i dalszy ciąg.
Chwała Cormacowi za to. :)
Marzy o pustce, braku odczuwania, nieistnieniu ? Niech buddysta zostanie :) Czy Białemu się wydaje że powinien umrzeć ? Nie sądzę. To frajer ale nie pasywna ciota, jednak ma ochotę walczyć i wychodząc z mieszkania Czarnego ma w sobie więcej energii niż na początku rozmowy. Czemu ma się "męczyć"? To czemu się tak wścieka ? Nie ma ochoty się odegrać tak dla własnej satysfakcji? Przecież śmierć i tak go nie minie. Niech spokojnie zaczeka to sama przyjdzie. Cormac ma talent, trzeba przyznać ale śmierć i życie to naprawde nie kwestia argumentów tylko siły.
Buddysta też nie dostąpi ot tak satori, a i do nirvany swoje trzeba przejść :)
Poza tym Biały nie wierzy. Buddyzm to też kwestia wiary. Wścieka się, bo ma wątpliwości. Podjął decyzję, ktoś mu przeszkodził i jeszcze musi wysłuchiwać argumentów owego kogoś. Może on nawet by chciał, by go przekonano. W końcu chodził na terapię, prawda? Ale Czarny go nie przekonał, po prostu. Wścieka się też, bo już nie chce czekać na koniec?
Na kim chce się odegrać? Przecież na tyle inteligentny jest, by wiedzieć, że nie będzie czerpał z owego odegrania się żadnej satysfakcji, bo będzie po stronie nicości. Nie wierzy w życie pozagrobowe przecież. Czemu negujesz jego decyzję właściwie?
Zauważ, że film spełnił swoje zadanie, bo... przekonujesz Białego na swój sposób. I chyba o to chodziło.
A życie to nie kwestia siły, argumentów, a raczej biologii ;)
Natomiast to, jak podchodzimy do życia, w co wierzymy, czym się kierujemy - to już jak najbardziej kwestia argumentów. Przynajmniej niekiedy...
Neguję bo Biały budzi moją sympatię. Uważam że to przygłup ale z charakterem. Jego śmierć to byłaby strata dla świata i byłoby 1:0 dla śmierci, głuchoty, bezsensu. Wszechświat jest z samej swojej natury pusty, głuchy i zimny człowiek pojawił się żeby napełnić go ciepłem, znaczeniami. Biblia ujmuje to że Adam nazywa wszystkie stworzenia bo to co nie ma nazwy nie istnieje. No i wkońcu jak odwalić kitę to z przytupem.
till death turns to face me
i'll write behind his back
laugh lines
Ale tu chyba właśnie o to chodzi, że Biały nie ma siły/ochoty/odwagi/pomysłu na swoje dalsze życie, nadawanie mu sensu i poddawanie się mu. Jak stwierdził próbował żyć, lecz "każdy wybór zamyka pewne drzwi, aż w końcu żadne mu nie pozostały". Może przestał wierzyć że znajdzie szczęście w pracy, miłości, czymkolwiek innym. Biały był na swój sposób pasywny i ciotowaty, bo potrafił dostrzec niesprawiedliwość, nierówność, ale i tak nic z nią nie robił. Pewnie wiedział że po tej rozmowie niczego w życiu nie zmieni, na nic nowego się nie otworzy. Nawet na taką desperacką próbę pomagania innym jaka była domeną Czarnego, bo niby jak miał kogokolwiek przekonać skoro nie umiał przekonać samego siebie. Czekała go starość, te dziwne upokarzające choroby o których wspominał, a które niczego by mu nie dały. Wybrał śmierć nie dla czegoś, by coś udowodnić, ale dla siebie i własnej wygody (dlatego też nie robił tego z przytupem lecz byle szybko i efektywnie).
Według mnie facet mógł się miotać, bo chciał wyjść stamtąd bez żadnej wygranej w dyskusji. Wygrana nie oznaczałaby satysfakcji - oznaczałaby zasianie w Czarnym własnych poglądów. Może też dlatego zatrzymał się w drzwiach, bo Biały chciał zniszczyć tylko siebie, a nie pociągać za sobą życie Czarnego.
Postać Białego ma pewną siłę i charakter, ale raz że to mógł być efekt irytacji tym że mu przeszkodzono i stawia się w idiotycznej według niego sytuacji, a dwa jest to sztuka a nie postać z krwi i kości, więc może być jedynie pewnym przedstawieniem poglądów które do samobójstwa mogą skłaniać. Możliwe że to właśnie taką "pasywną ciotę" miała uosabiać postać Białego.
A może nie tyle "pasywna ciota", co człowiek pozbawiony wszelkich złudzeń? Gdyby tak się rozejrzeć po okolicy dalszej i bliższej to rzeczywistość może nieco mierzić i przerażać. Na dodatek wiary w Białym nie ma za grosz, więc żadna obietnica raju i sprawiedliwości pośmiertnej mu nie daje pocieszenia.
Coś robić? A cóż może jednostka począć z tym całym absurdem wokół?
Ergo - z jego punktu widzenia nie ma sensu tego teatru ciągnąć.
Problem w tym że nikt nie popelnia samobójstwa na podstawie kalkulacji. Nawet nie na podstawie emocji bo one świadczą o tym że organizm się broni. Samobójcy są odrętwiali, obojętni, pogodzeni z własnym losem a o Białym tego powiedzieć nie można. Każdy w życiu dochodzi do drzwi co do których ma pewnośc że sam ich nie otworzy i ktoś inny musi mu je otworzyć z drugiej strony. Gdyby Biały kogoś takiego nie miał to uznałbym że teraz już mu sie uda. Ale Biały ma już Czarnego. To że przyjdzie na stację (co do tego nie mam żadnych wątpliwości) nie oznacza że skoczy. Prędzej przyjdzie żeby pogadać z Czarnym, pokonać go bo spotkał godnego przeciwnika. Oczywiście wykona parę gestów jakoby już za sekunde miał skakać, wogóle zejdź mi z drogi, spieszę się na pociąg ale on już nie skoczy. Ma dla kogo żyć kogo uczyć swojej "teologii nicości", z biegiem czasu jak każdy nauczyciel zacznie czuć się za Czarnego odpowiedzialny i wkońcu kupi miesięczny.
Nie zgodzę się, że nikt nie popełnia samobójstwa na podstawie kalkulacji.
Gdyby tak było, to nie byłoby np. eutanazji (dokonywanej legalnie bądź nie) przez niektóre osoby.
Główną rolę odgrywają tu jednak emocje. Znamienne, że osoby w odrętwiałej fazie depresji są zagrożone mniej samobójstwem niż te, które są w fazach "lżejszych", gdy mają jeszcze siłę odczuwać i działać.
Pogodzenie z własnym losem chroni przed samobójstwem właśnie.
Czy Biały dokona tego aktu czy nie - wg mnie - to mimo wszystko dla wymowy filmu sprawa podrzędna.
Dużo mówimy poza tym o dramacie Białego, a mnie "boli" dramat Czarnego. On nie popełnia samobójstwa, ale stawia pytanie, Bóg milczy. Wcale nie jestem pewna, czy to nie pierwszy wyłom w jego duchowości.
A może w naszej?
Podanie śmiertelnej dawki środka przeciwbólowego w ostatnim stadium raka to eutanazja, nie samobójstwo. Poprostu mniejsza dawka nie zadziała. Czarny nie przegrał, wkoncu przedłużył życie Białego który bez niego już by nie żył. Piłka znowu jest w grze. Milczenie Boga to sygnał że uratowanie samobójcy to nie kwestia argumentów tylko emocji. Jak w bajce o Szecherezadzie. Póki jest o czym gadać zawsze jest następny pociąg. Czarny nie straci wiary bo to tez kwestia argumentu siły nie siły argumentów. Póki Biały chce sie zabić Czarny bedzie sie czuł potrzebny.
Ale eutanazja jest formą samobójstwa? Już nie mówię o eutanazji nielegalnej, dokonywanej przez samego chorego...
A milczenie Boga... toż o nie tu chodzi głównie. O milczenie Boga w świecie pełnym absurdu i niesprawiedliwości.
Tu jest to kwestia argumentów. Bo to Czarnemu brakło argumentów, Bóg nie dał mu wskazówki i już.
Nikt tu nie przegrał, nikt nie wygrał wg mnie.
Bo nie ma w tym sporze o świat i życie samo wygranych i przegranych.
Są tylko nasze indywidualne wybory.