Filmy bardzo często są prowokatorem czy nawet narzędziem dyskusji. Kreowany w nich świat nosi ślady opinii i wierzeń jego twórców, czasem przenikają one z umiarem i klasą, a czasem leżą zostawione jak gówno pod płotem. Jak to się ma w kontekście filmu, o którym dyskutujemy?
Superprodukcja już na samym początku otwiera front z krytykami filmowymi. Ze wspominaną wyżej gracją, krytyk polskiego kina jest sportretowany jako incl mieszkający z mamusią gotującą mu budyń. Pastisz pastiszem ale nieszanowanie oponenta to niezbyt sportowe zagranie na początek.
Jako głos w dyskusji twórcy mówią dziecinne "e mądralo to zrób to lepiej" i... w ten sposób strzelają samobója. Dlaczego? Bo w dalszej części drwią także z twórców filmowych. Aby nie być hipokrytą należało samemu pokazać, że umie się "zrobić to lepiej", tym bardziej że w przeciwieństwie do krytyków, jest to w obszarze ich profesji. Dla rozróżnienia - krytycy nie muszą umieć robić dobrych filmów, by ocenić czy seans był przyjemny i inspirujący, podobnie jak klient w restauracji ma prawo ocenić danie nie będąc samemu kucharzem. Masz prawo skrytykować kupioną 3 dni temu grę, nie zajmując się tworzeniem gier. Tyle w temacie zrób to lepiej, gdy to nie nasza działka, nie nasza specjalizacja.
"Superprodukcja" to masa odwołań czy wręcz coverów scen z innych filmów. Dziecinna radość użytkowników filmwebu z ich wyłapania skutkuje wysoką oceną - bo to taki inteligentny film. Inteligentny jak my bo skojarzyliśmy Barcisia z Kieślowskim albo nawet oscarową przemowę ze słowami Agnieszki Chylińskiej. Brawo, oddzwonimy.
Problem polega na tym że trawestowanie nie jest wartością samą w sobie. Z definicji jest działaniem odtwórczym. Skąd więc oklaski? Lubimy to samo tylko gorzej?
Odtwórczość i pajacowanie to główne składniki "Superprodukcji", dodatkowo lekki ból głowy z powodu montażu i zabiegów z prędkością klatek. W założeniu miały pewnie nadac filmowi dynamikę rodem z filmów Guya Ritchie'go. To też zostało spieprzone. Pośmiać się można jeśli to co widzimy na ekranie trafia w czyjeś gusta, ale to by było na tyle.
Wyłapując kolejne aluzje warto zauważyć tą największą, rekurencyjną - "Superprodukcja" naśmiewa się z gniotów, które leżą...na tej samej półce co ona sama. Realizatorzy, czy warto było zaczynać te pyskówki?