"Superprodukcja" to - wbrew tytułowi - nie jest kolejna adaptacja kolejnej pozycji z kanonu lektur szkolnych, lecz zupełnie współczesna komedia. Tytuł to żart - akcja toczy się bowiem w środowisku filmowców. "Superprodukcja" opowiada o pewnym krytyku filmowym, Yanku Drzazdze (Rafał Królikowski), który już dość ma nieudanych, żałosnych polskich produkcji. Na pokazach prasowych nudzi się niemiłosiernie. Mści się jednak na filmowcach bronią straszną: gwiazdkami, które zamieszcza przy swych druzgoczących recenzjach. Gwiazdek tych producenci i reżyserzy boją się najbardziej. Przecież na film, który dostał jedną gwiazdkę nie pójdą nawet szkoły! Donata (Anna Przybylska) jest narzeczoną Jędrzeja Koniecpolskiego (Piotr Fronczewski), biznesmena-gangstera z Anina. Marzy się jej bycie filmową gwiazdą. Koniecpolski nie chce jednak, by Donatka zagrała w jakiejś ramocie, lecz w porządnym filmie. Cóż z tego, skoro z lektury recenzji wynika, że nikt w Polsce nie umie robić filmów. Nikt?! Nikt z filmowców. Jest przecież ktoś, kto wie, jak należy robić filmy. I ten ktoś nawet się z tym nie ukrywa, lecz co tydzień publikuje swoje teorie w gazecie... W ten sposób Gangster trafia do Yanka Drzazgi i po prostu zleca mu napisanie scenariusza, a potem zrealizowanie filmu. Yanek ze "Znawcy" musi przeistoczyć się w "Twórcę". Do pomocy Yankowi Gangster zatrudnia producenta, Niedzielskiego (Janusz Rewiński) i Reżysera (Krzysztof Globisz). Machina filmowa rusza. "Superprodukcja" to nie tylko komedia, to również przezabawna satyra na polskie środowisko filmowe. Scenariusz filmu napisali Juliusz Machulski i Jarosław Sokół.
Pełne streszczenie
"Każdy głupiec może krytykować. I wielu to robi." Winston Churchill Yanek Drzazga (Rafał Królikowski) jest bezkompromisowym krytykiem filmowym. Poznajemy go, kiedy pisze recenzję z ostatniej części trylogii Żywoty Polskie - "Świństwa" (przedtem były "Dziadostwo" i "Kurestwo"). Yanek ma komfortowe warunki do pracy. Pisze w domu, a mama (Marta Lipińska) donosi mu jego ulubiony budyń. Kiedy przechodzi do najważniejszej części recenzji - stawiania gwiazdek, Yanek prosi mamę, żeby powiedziała: stop. Ile palców miał wtedy w górze, tyle gwiazdek dostało "Świństwo". Yanek z wyróżnieniem skończył filmoznawstwo i dwa razy bezskutecznie zdawał do szkoły filmowej. Bez problemu potrafi wytykać błędy filmowcom. Zarzuca im, że zajmują się wydumanymi tematami, gdy tymczasem te najciekawsze, o życiu leżą na ulicy. Trzeba tylko umieć się po nie schylić. Yanek Drzazga jest gwiazdą krytyki. Zaproszony do studia telewizyjnego, bierze udział w talk show. Tam musi zmierzyć się z prowadzącym (Szymon Majewski), który za Williamem Goldmanem mówi, że "Krytycy filmowi to biedne, smutne i nieudolne kreatury. Są nieudacznikami nie tylko w zawodzie, ale i w życiu prywatnym". Prowadzący w związku z tym pyta go o ostatni stosunek płciowy. Yanek Drzazga jest pogromcą środowiska filmowego. Reżyser "Świństwa" Bartek Wypychowski (Krzysztof Globisz) dostaje spazmów, kiedy czyta recenzję Yanka. Wspólnie z producentem - Dzidkiem Niedzielskim (Janusz Rewiński) postanawiają dorwać Yanka. Yanek Drzazga staje się również obiektem zainteresowania biznesmena z Anina Jędrzeja Koniecpolskiego (Piotr Fronczewski). Kobieta Koniecpolskiego - Donata Fiok (Anna Przybylska) chce zagrać główną rolę w filmie. Dlatego Koniecpolski daje Yankowi propozycję nie do odrzucenia: napisanie scenariusza do filmu, w którym zagra Donata. Yanek wpada w panikę. Zdaje sobie sprawę, że krytykowanie innych, to jedno, a napisanie scenariusza samemu, to zupełnie inna sprawa. W geście rozpaczy zwraca się do młodszej redakcyjnej koleżanki Marysi Melskiej (Magdalena Schejbal). Kiedyś wyśmiał jej scenopisarskie próby, ale teraz może się ona okazać ostatnią deską ratunku. Koniecpolski nie żartuje. Kolejne wersje scenariusza Yanka są przez pracodawcę odrzucane. Nie jest to dla Yanka ani miłe, ani bezbolesne. Koniecpolski jest zdesperowany, na szali leży przecież jego Donata. Zrobi więc wszystko, żeby dobry scenariusz z Yanka wydusić. Nasz bohater zwraca się w końcu do swojej ostatniej deski ratunku. Marysia oddaje mu swój scenariusz. Film musi być superprodukcją, dlatego nawet tytuł musi być starannie przemyślany. Odpada "Nasza szkapa", "Janko Muzykant, czyli seks i przemoc". Staje w końcu na "Latarnik czyli miłość przez K.O." Powstaje też problem reżysera. Niestety Andrzej Wajda jest z wizytą u Stevena Spielberga zajęty jest robieniem remake'u swojego filmu, Bartek Wypychowski się nie sprawdza. Pada na... Yanka Drzazgę. Donata Fiok musi pobrać kilka lekcji aktorstwa. Krystyna Janda za odpowiednią opłatą podejmuje się tego niełatwego i wymagającego stalowych nerwów zadania. Donacie partneruje na planie Paweł Dziobak (Janusz Józefowicz) znany uwodziciel oraz nie mniej znany Marian (Jan Machulski). Yanek zza dziennikarskiego biurka dostaje się w sam środek świata, który z taką znajomością wcześniej krytykował. Poznaje smak pracy na planie i smak promowania "swojego" filmu. Widzi swoich kolegów dziennikarzy będących teraz po drugiej stronie konferencyjnego stołu. Dodatkowo kapitan Bergman (Sylwester Maciejowski) i porucznik Tarkowski (Krzysztof Kiersznowski) z ABW proponują Yankowi, żeby został ich wtyczką u Koniecpolskiego. Gangster organizuje zjazd, w którym mają uczestniczyć delegaci z zaprzyjaźnionej Kolumbii, Sycylii, Nigerii i Kaukazu. A wszystko dlatego, że Holllywood się kończy i przychodzi do nas, do Polski.
Juliusz Machulski mówi o...
O POMYŚLE Już od dawna chciałem zrobić film o swoim środowisku, ale nie miałem na niego formy. Jestem kinomanem i chodząc na filmy zwracam potem uwagę na to czy krytycy piszą o nich dobrze czy źle. Często nie zgadzam się z ich opiniami. Im bardziej film mi się podoba, tym gorzej o nim piszą. Bywa, że im więcej gwiazdek, tym słabszy film. Pomyślałem, że może bohaterem filmu zrobić krytyka, który jest zmuszony do stanięcia po drugiej stronie kamery. Z drugiej strony zdarzyła się taka historią. Dotarł do mnie pewien człowiek, który miał wolę zrobienia filmu dla ukochanej. Inaczej istniało niebezpieczeństwo, że ukochana rzuci ukochanego. Nie było to taka propozycja wprost, jaka mamy w "Superprodukcji". Były zachowane formy obyczajowe i tak dalej. Ale to zainspirowało mnie szalenie. Złożyłem ten dawny pomysł filmu o środowisku z propozycją owego pana i zainteresowałem tym Jarka Sokoła. Scenariusz zaczęliśmy pisać na początku 2001 roku. Z przerwami trwało to cały rok. O OBSADZIE Obsada, to najprzyjemniejsza rzecz w filmie. Rafała Królikowskiego zawsze miałem gdzieś w zanadrzu. Jak zobaczyłem "Pół serio" pomyślałem, że to świetny typ inteligencki. Taki dobry chłopiec, którego można jeszcze bardziej upupić. Zrobić go takim maminsynkiem. Zaprosiłem go na rozmowę i od razu byłem przekonany, że to rola dla niego. Długi czas zastanawiałem się nad Koniecpolskim. Myślałem o facecie, któremu uwierzymy, że zakochał się w dużo młodszej od siebie kobiecie. Jednocześnie musiał być to ktoś silny, żebyśmy mogli uwierzyć, że prowadzi imperium zła, że może być gangsterem, przedsiębiorcą znaczy. I wyszło mi, że to musi być Piotr Fronczewski. Do roli Donaty potrzebowaliśmy aktorki z poczuciem humoru i odwaznej, która nie będzie bała się zagrać kobiety o niezbyt wysokim ilorazie inteligencji. Często jest tak, że aktorzy i aktorki jeśli mają taką rolę do zagrania, to się chowają za nią. Anka Przybylska jest nietypową osobą, ponieważ nie ma zahamowań tego typu. Jest zwierzęciem ekranowym. Janusz Rewiński to był pewniak. Pisząc scenariusz wiedzieliśmy od razu, że musi grać producenta. Jak już był Rewiński, to szukaliśmy reżysera, który miał być jego kuzynem. Szukaliśmy kogoś, kto miał być do niego trochę podobny, taki bardziej wszerz niż wzwyż. Musiał być to ktoś starszy, bo mówi się, że to jest reżyser młodego pokolenia, więc musiał być około 50. Wzięliśmy Krzysztofa Globisza, z którym spotkałem się kiedyś w sztuce, ale nie robiliśmy razem filmu. Najdłużej szukałem Marysi. To musiała być taka dziewczyna-kumpel. Osoba, która ma więcej energii niż bohater, jednocześnie ma być delikatna i sympatyczna. To miał być ktoś, kto jeśli się pojawia, nie odciąga uwagi od głównego bohatera, a jednocześnie jego wejścia są sugestywne. Robiliśmy wiele zdjęć próbnych. Poznałem dzięki nim większość młodych aktorek. Została w końcu Karolina Gruszka i Magda Schejbal. I jak zobaczyłem Królikowskiego z Magdą, to zrobiła się z nich para. Ciekawa była sprawa z Gipsonem. Jan Englert zaprosił mnie na dyplomowe przedstawienie -"Sen nocy letniej". Z myślą o roli Marysi poszedłem zobaczyć Magdę Kumorek. I zobaczyłem wtedy szalenie sugestywnego faceta, który grał Oberona. Pomyślałem, że to może być nasz Staszek Gipson. Robert Jarociński jest demoniczny jak członek "Rodziny Addamsów". Spodobał mi się. Taki niby poeta, a chodzi z rozpylaczem i jak trzeba, to kogoś zabije. Jest inny. Szukaliśmy z Jarkiem Sokołem takich innych gangsterów, którzy mają swoich prawników, są bardziej cywilizowani. Janusza Józefowicza, filmowego Pawła Dziobaka, namierzałem już od dawna. Józefowicz ma niesamowite komiczne predyspozycje. Jest amantem, ale nie takim wprost. Jest uwielbiany przez kobiety i potrafi to zagrać. Myślę, że trzeba dla niego napisać jakąś rolę i wyrwać go z tego tańczenia. Żeby zagrał jako komediowy aktor, bo ma naprawdę duży potencjał. Martę Lipińską podpowiedziała mi żona. Marta jest ciepła, a jednocześnie ma w środku jakieś szaleństwo. Taką mamę każdy chciałby mieć. O KOMPUTERACH Oglądając takie filmy jak "Amelia", "Podziemny krąg" czy "Przekręt" strasznie im zazdrościłem. Były w nich sceny, które dzięki obróbce komputerowej uzyskiwały efekty, o których mogłem tylko marzyć. Kiedy oglądałem te efekty, myślałem że są genialne. Dziś wiem jak to się robi! Przy "Superprodukcji" używaliśmy komputerów. Cała taśma filmowa została przepuszczona przez komputer i armia zapalonych komputerowców mozolnie dorabiała wszelkie wizualne gadżety. Dużo pracy włożył w film Tomek Bagiński, który zrobił wcześniej słynną już "Katedrę". Tomek robił nam storyboardy i efekty trójwymiarowe. Podobnie Bartek Macias i chłopcy ze studia Orka, którzy robili wcześniej "Quo Vadis". Mówiłem im na przykład, że nie mam jakiegoś ujęcia, że powinno być zrobione z bliska. A oni mi na to, że to żaden problem, bo obraz można zbliżyć i wstawić jako nowe ustawienie. Obraz można też na przykład obracać wokół własnej osi. W scenie, kiedy Marian wychodzi nago z basenu, wytuszowali mu gacie. Kiedy Kożuchowska się zabija, mamy strzał - takie drobiażdżki, które mnie strasznie bawią. W scenie koktajlu, mieliśmy mieć podzielony ekran, ale Bartek Macias wpadł na pomysł, żeby zrobić z tego kolorowe czasopismo. Dzięki komputerom można było korygować kolory. Są sceny kiedy kolorowi są bohaterowie, a tło jest szare. Ten film ma dużą pojemność. Bohater dużo śni, pewne rzeczy mu się wydają, poza tym ma filmową wyobraźnię. Zna filmy, więc świat powinien widzieć oczami kinomana. To była wyjątkowo pojemna forma na tego rodzaju tricki. Przedtem miałem różne pomysły, ale chowałem je do kieszeni, bo mówiłem to się nie da. A tu tego nie miałem. Wydaje mi się, że komputery to przyszłość. Nie kosztuje to wcale dużo drożej, a szczególnie w komediach świetnie się sprawdza. Najbardziej bawiło mnie to, że zakładaliśmy sobie pewne rzeczy, a potem z Edwardem Kłosińskim czekaliśmy na finalny efekt. Ogromnie byliśmy ciekawi jak to będzie wyglądało. Oczywiście to polska produkcja, więc zamiast robić jakąś scenę w trzy tygodnie, robiliśmy ja w trzy godziny w nocy, bo nie było czasu. Cieszę się jednak, że udało nam się włożyć nogę w te drzwi, że pojawiła się zabawa samą formą. Dzięki temu "Superprodukcja" jest zupełnie inna od filmów, które zrobiłem wcześniej. Teraz, kiedy już wiem co można, odważniej korzystałbym z tych dobrodziejstw. O OPERATORZE Już od dłuższego czasu mam dobrą ekipę. Teraz jeszcze napędu stronie technicznej dodał Edward Kłosiński. To operator powoduje, że film się robi szybko albo wolno. Edward to jest arystokracją jeśli chodzi o polskich operatorów. Zrobił wszystkie filmy jakie trzeba było w tym kraju i wciąż ma w sobie wielką ciekawość. W jego zawodzie wiek i doświadczenie są nie do przecenienia. Cała dezynwoltura młodości jest dobra może na jeden film. Natomiast na tym nie można polegać, ani na tym nie można budować swojego stylu. To Edward namawiał mnie, żebyśmy ten film zrobili inaczej niż robi się filmy w Polsce. Żebyśmy spróbowali komputera. W każdym filmie trzeba sobie znaleźć coś takiego, czego się jeszcze nie robiło. To powoduje, że chce się wstać o szóstej, żeby iść do pracy. O MONTAŻU Pierwszy raz montowaliśmy na avidzie. System używany jest u nas od dawna, ale przywiązany byłem od dawna do klasycznego montażu - scotch, nożyczki, ekran, taśma. Tak zrobiłem wiele filmów z moją montażystką panią Jadwigą Zajiček. Nie chciałem z niej rezygnować i samotnie przesiąść się na komputery. Dostałem młodego montażystę Jarka Pietraszka. Jadzia była guru montażowym, a on obsługiwał maszynerię i miał wiele swoich pomysłów. Uświadomił mi na przykład, że momenty, które wydłużają scenę, na przykład jak ktoś podchodzi do drzwi, żeby je otworzyć - można wyciąć. Zrobiliśmy tak kilka scen. Dialog jest płynny, a obraz trochę popchnięty do przodu. Jak pierwszy raz Jarek mi to tak ułożył, to spodobało mi się. Bałem się tylko czy ten skok w obrazie nie będzie odwracał uwagi od dialogu. Ale chyba nie. Zresztą młode pokolenie jest przygotowane na taki odbiór. O DŹWIĘKU Cieszę się z dźwięku, bo pierwszy raz mam go tak bogato zrobiony. Dzięki studiu S1 i Cafe Ole. Młodzi chłopcy, którzy robili mnóstwo reklam i krótkich form, nagle wzięli film fabularny. Tam nic nie jest odpuszczone. Powymyślali mnóstwo fantastycznych rzeczy. Bywa, że na polskim filmie mamy bohatera, który idzie ulicą. Widzowie w ciszy słyszą kroki i czasem jakąś muzyczkę. To wszystko. Dobre amerykańskie filmy przyzwyczajają nas do tego, że dźwięk powinien być tak mięsisty jak obraz. Siedziałem tak od iluś lat i mówiłem, że to u nas jest niemożliwe. I okazuje się, że jest możliwe. Krzesimir Dębski mówi, że mamy studio lepsze niż w Londynie. Dzięki młodym, zapalonym ludziom. O MUZYCE Wziąłem nowego muzyka - Macieja Stanieckiego. Chciałem, żeby w tym filmie było coś nowego także w muzyce. Staniecki napisał taką, która idealnie pasuje do filmu. Pierwszy raz zdarzyło nam się z Markiem Wronko, z którym robiliśmy dźwięk, że jest niemal nie usuwalna. Często bywa tak, że kompozytor przynosi takie gotowe bukiety muzyczne i nie ma ich gdzie wsadzić, nie ma tylu wazonów. A tu tego nie było. Jeśli chodzi o piosenki, to zdecydowaliśmy się na T.LOVE. Ich piosenki idealnie pasowały do sposobu, w jaki chcieliśmy opowiadać ten tematu. Miejsko i luzacko. Niestety nie było wiele miejsca na te piosenki, ale gdzieś przebłyskują. Są nawet dwie nowe "Luźny Yanek" i "Bang - bang". O PRODUKCJI Kręciliśmy tylko 29 dni. Chcieliśmy skończyć przed Mistrzostwami Świata w Piłce Nożnej. Nie dlatego, że chciałem je oglądać. Wiedziałem, że mecze są w środku dnia i to rozbije nam ekipę. Wiedziałem, że nie ma siły. Nawet jak zabronię oglądania, to ktoś przywlecze telewizor. Kuriozalnie takie rzeczy też trzeba przewidywać. Wcześnie też nie mogliśmy zacząć, bo Królikowski grał w "Zemście". Dodatkowo wciąż strzygli go tam na planie. Przez pierwsze dni specjalnie stroszyliśmy mu włosy, żeby nie było widać tych przystrzyżyn. A prosiliśmy, żeby przez ostatnie dwa tygodnie go nie strzygli. Plany mieliśmy głównie na Mokotowie i w innych dzielnicach Warszawy, np. Śląsk zagrała Wola. Zanim znaleźliśmy rezydencję Koniecpolskiego, obejrzeliśmy ich z 60. Wybraliśmy tę, która była w "Sforze". Scenografowie umeblowali ją tylko na nowo. Szukaliśmy willi z krytym basenem, żeby uniezależnić się od pogody. Krytego basenu nie było, ale kiedy kręciliśmy te scenę na początku maja było 30 stopni. O KRYTYKACH Starsi krytycy przez lata komuny pisali, że każdy film musi mieć jakieś przesłanie, jakąś misję. Przy filmach, które są bezideowe czy nie walczą o obalenie Związku Radzieckiego są trochę bezradni. Są oczywiście wśród krytyków tacy, którzy się znają na sztuce filmowej, ale filmów dla nich już dzisiaj nie ma. Tak jak my wszyscy jesteśmy pogubieni, tak i krytycy. Czasem są tylko bezinteresownie złośliwi. Nie sądzę, żeby ten film został odebrany jako zemsta na krytykach. Nie mam kompleksów ani poczucia, że coś mi krytycy w życiu popsuli, że mógłbym być nominowany do Oscara. Uważam, że jeśli ktoś ma coś do powiedzenia i jest to ciekawe, to przebije się i bez krytyki i bez promocji. Czytam ich, ale po filmie. Polscy krytycy niestety zdradzają treść, szczególnie w filmach, które polegają na pewnym zaskoczeniu. Kiedy idę do kina, znam reżysera, aktorów ale nie czytam o czym to jest. Czytam po filmie i często się dziwię - jak można było to tak zrozumieć, albo nie zrozumieć, przeoczyć. Recenzje swoich filmów czytam. Nie dlatego, że nie mógłbym bez tego żyć, tylko jestem ciekaw tego, co napiszą. Najbardziej rozczarowuje mnie, że oni nie piszą o filmie. Nie widzą pewnych rzeczy. Do takich lekkich filmów nasi krytycy nie mają pióra. O ROBIENIU FILMÓW Nie mam ambicji, żeby moje filmy były doceniane. Ja je robię dla przyjemności. I jeśli można z tego żyć, to dobrze, ale to nie jest dla mnie jakaś misja. To tylko zajęcie. To tylko filmy. "Kino jest rozrywką dla analfabetów" - jak mówi nasz bohater. Robienie filmów i oglądanie bawi mnie ciągle. Nie wyobrażam sobie, że musiałbym to robić, bo nic innego nie umiem. Że trzeba wstać i zrobić film, do którego nie mam przekonania. O GANGSTERACH Dużo jest u nas filmów, gdzie aktorzy udają bandytów. Czasem się im bardziej wierzy - jeśli jest to Tadeusz Huk, czasem mniej - jeśli jest to Edward Linde-Lubaszenko w "Poranku kojota". Przy pisaniu scenariusza gangsteryzm trochę nas denerwował. Doszliśmy do wniosku, że musi być to tylko tło i to narysowane grubą kreską. Krótko, żeby tylko zauważyć, natomiast nie zajmować się tym, bo my nie znamy tego świata. Nasi gangsterzy są inni. Mięśniaków, starą gwardię wykańczają na początku filmu. Zostają gangsterzy z doktoratami. Bardziej gładcy, nie wschodniego typu, tylko bardziej europejscy. Pięknoduchy nowego gangsterstwa. Ta cała Baranina, Słonina i Dziady się wykończyły. Teraz gangsterzy mają dyplomy wyższych szkół.
Rafał Królikowski mówi o...
O SCENARIUSZU Zadzwonił do mnie Juliusz Machulski i powiedział, że ma dla mnie rolę. Znałem oczywiście jego filmy i wiedziałem, że mogę mu absolutnie zaufać. Myślę, że każdy aktor na moim miejscu skakałby z radości. Machulski dał mi do przeczytania scenariusz. Kiedy go przeczytałem, pomyślałem sobie, że jest bardzo zabawny. Wyobrażałem sobie jak mogą wyglądać niektóre sceny i wydawały mi się bardzo śmieszne. Scenariusz świetnie oddaje naszą rzeczywistość. Wiedziałem, że to materiał na dobry film. O ROLI Od dawna czekałem na jakąś propozycję nie amanta. I bardzo cieszę się, że taki twórca jak Juliusz Machulski, ktoś, kto moim zdaniem jest mistrzem w robieniu komedii, zwrócił się do mnie z taką propozycją. Nigdy nie czułem się amantem i pewnie dlatego te moje amanckie dokonania nie pozwalały mi rozwijać skrzydeł. Nie czułem się w tej szufladce zbyt dobrze. Za każdym razem, kiedy to w filmie lub teatrze zagrałem jakąś inną rolę, dawało mi to dużo większą frajdę. Zresztą sam wolę obserwować raczej ludzi, którzy nie są jednoznaczni. O DZIENNIKARZACH Moja żona jest dziennikarką, zajmowała się pisaniem recenzji z filmów , więc trochę znam to środowisko. Byłem parę razy na pokazach prasowych. Czytuję recenzje. Ale nie prowadziłem jakichś specjalnych obserwacji tego środowiska pod kątem "Superprodukcji".
Magda Szejbal mówi...
Mam dobrego agenta. Zadzwonił do mnie i powiedział o castingu do nowego filmu Juliusza Machulskiego. Przyjechałam do Warszawy. Odegrałam fragment tekstu i porozmawiałam z reżyserem. W sumie to trwało z 15 minut. Jak skończyłam czytać scenariusz, pomyślałam sobie, że to może być skandal. Jeśli to środowisko ma poczucie humoru i nie weźmie wszystkiego do siebie, to w porządku. Jeżeli jednak nie zrozumieją dowcipu, to może być zabawnie. Scenariusz bardzo obrazowo i zabawnie ukazuje ten cały świat, który jest za kulisami. Już się zdążyłam przyzwyczaić do siebie na dużym ekranie. Przy okazji promowania "Głośniej od bomb", widziałam ten film i siebie ponad 20 razy. Dziwne uczucie patrzeć na siebie na ekranie. Czuje się trochę takie niedowierzanie, że to ja. Praca u Wojcieszka i u Machulskiego, to są dwa zupełnie różne światy. Decydując się na pracę w "Głośniej od bomb" wiedziałam, że to jest produkcja niezależna, niskobudżetowa. Wiedziałam, że będziemy się spieszyć i trzeba będzie się bardzo spiąć. Mieliśmy świadomość, że Przemek nie jest profesjonalnym reżyserem. Napisał świetny scenariusz, wie co chce zrobić, ale całą resztą będziemy musieli opiekować się sami. I sobą nawzajem i byciem na planie będziemy musieli sami dawać sobie radę. Jeśli chodzi o "Superprodukcję", to profesjonalnie zrobione kino. Profesjonalny plan zdjęciowy, ekipa, aktorzy i tak dalej. Nie odczuwałam jednak jakiegoś dyskomfortu, że gram z gwiazdami. Nie sprawiało mi to kłopotu. Na początku byłam trochę przystopowana, ale kiedy okazało się, że to zupełnie normalni, życzliwi ludzie, udało mi się wyluzować. Na planie był tez mój profesor Krzysztof Globisz.
Pobierz aplikację Filmwebu!
Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.