Syreny... ja wiem czy one takie syreny ? W każdym razie nietypowy film. Mój ulubiony fragment to chyba ten, gdzie Charlotte przygotowuje kanapki dla Joe i wobraża sobie jak on będzie musiał trzymać je obiema dłońmi. Wtem do kuchni wchodzi jej matka i odruchowo wycina z kanapek foremki gwiazdek. W tym momencie z dużych, prawdziwych kanapek zostają tylko małe kanapeczki wg przepisu pani Flax. I ta żałość w oczach Charlotte...
W tym filmie jest wiele genialnych scen! To jeden z niewielu filmów komediowych, które naprawdę ubóstwiam xD
Syreny to mitologiczne stwory, które zwabiały swoim śpiewem żeglarzy na urwiste brzegi, żeby ich utopić lub pożreć. Myślę, że tytuł jest bardzo adekwatny, taką syreną była na pewno postać pani Flax grana przez Cher, która "pożerała" mężczyzn. Uwodziła i zostawiała. Natomiast Charlotte również możemy podciągnąć pod ten tytuł, o ile miała symbolizować takie niebezpieczeństwo pod atrakcyjną powłoką. Ale tutaj może bardziej bym polemizowała, nie powiedziałabym, że to ona tak do końca uwiodła Joego. Tzn uwiodła w pewnym sensie, ale ona była dla mnie raczej nastolatką, w której szaleją hormony, Joe był od niej ponad 10 lat starszy. Nie zerwał kontaktu z Charlotte, chociaż wiedział, że ona coś do niego czuje. A kiedy wziął co chciał, to nagle naleciały go skrupuły i poczuł, że musi koniecznie wyjechać. To jego bym bardziej nazwała syreną niż Charlotte;)