Jestem świeżo po obejrzeniu filmu Shyamalana. I jestem w lekkim szoku. A wszystko to za sprawą zakończenia, które całkowicie zmienia odbiór obrazu. W ilu przypadkach jest tak, że ostatnie sceny zachwycają pomysłowością, ale pozostają bez większego wpływu na całość dzieła? Warto wspomnieć w tym miejscu chociażby "Grę" Finchera. Ot, koncept zawarty w finałowej scenie. W "Szóstym zmyśle" jest inaczej. Tutaj zakończenie sprawia, że na film spoglądamy przez całkowicie inny pryzmat. Dostrzegamy również, jak świetnie został on zrealizowany, aż po najdrobniejszy szczegół.
Prawie do samego końca film może...rozczarowywać. Brzmi zaskakująco. Zdaję sobie sprawę, że takim stwierdzeniem łatwo mogę wpaść w swoistą pułapkę. Skoro mówię, że film rozczarowuje przez większość czasu, to znaczy, że jego siła tkwi w pomyśle ujawnionym nam w zakończeniu. Owszem, to prawda. "Szósty zmysł" nie razi jednak przez ten cały czas niczym innym, jak tylko brakiem owego pomysłu. Dziecko, które jest pośrednikiem między światem duchów, a światem realnym. Dziecku temu trzeba pomóc. Okazuje się, że duchy nie bez przyczyny pojawiają się przed oczyma małego chłopca. Proszą go pomoc. Bardzo to naiwne i oklepane. I to właśnie nas razi przez większość filmu. Oglądając go, zastanawiałem się, co jest w nim takiego intrygującego, oryginalnego (!), przecież to jeden z bardziej tendencyjnych thrillerów, jakie można było tylko zrealizować. Nie zdawałem sobie sprawy, że w tym samym czasie, na naszych oczach toczy się nieustannie inna historia. Dopiero zakończenie uświadamia nam, jak bardzo się myliliśmy. Ta luka, którą powinien był zapełnić dobry pomysł zostaje zapełniona, i to z nawiązką.
Napisałem, że film rozczarowuje przez większą część jego trwania wyłącznie pomysłem, ponieważ nie można zarzucić mu braków w innych aspektach. Pomimo pozornie schematycznej fabuły cały czas wyczuwamy rosnące napięcie. Nazwisko Howarda jest wizytówką dla muzycznej strony filmu. Bruce Willis, w roli Malcolma, psychiatry leczącego małego Cole'a (w tej roli Haley Joel Osment) nie przekonał mnie do siebie tak bardzo, jak to miało miejsce, chociażby w "12 małpach" Gilliam'a, nie wydobył z siebie już tej skali autentyzmu, co w tamtym filmie. W "Szóstym zmyśle" miał kilka lepszych momentów, trochę takich, w których ograniczył się do typowej dla siebie maski z zestawem znanych nam już, niezbyt licznych grymasów. Sympatyczny Bruce Willis, który trochę za często jest tylko Bruce'm Willis'em, a za rzadko Malcom'em Crowe'm. Nie ma w tym nic nadzwyczaj odpychającego, ale bez wątpienia wielu, wielu aktorów zagrałoby tę rolę znacznie lepiej. Bardzo dobrze, natomiast wypadł młodziutki jeszcze wtedy Haley Joel Osment w roli małego Cole'a. Nie pozostał w tyle za dorosłą częścią obsady, a miejscami, nawet dominował nad pozostałymi.
Przede wszystkim jednak brawa dla Shyamalan'a za reżyserię i scenariusz. To on stworzył ten obraz składający się z dwu warstw; jednej, którą cały czas dostrzegamy i tej drugiej, poruszającej, delikatnej, której historia rozgrywa się na naszych oczach, ale bez naszej wiedzy. Piękne.
9/10
Rozczarowuje, ale z innego powodu. Na pewno już ktoś o tym pisał, ale nie chce mi się szukać:
Oglądając film, od początku wiedziałam, że jest coś nie tak - bo po cóż ten wątek postrzeleniem, skoro nie jest kontynuowany? W dodatku następuje znacząca przerwa, a to daje do myślenia. Szkolę się w branży filmowej i instynktownie zaczęłam snuć wnioski. Jeden z nich to właśnie, że główny bohater jest martwy.
Wszystkie wydarzenia pozornie pasowały do tej tezy i na końcu okazało się, że jest prawdziwa, ale... jednocześnie odczułam bolesne rozczarowanie. Bo owszem, film bardzo przyjemnie się oglądało, był wzruszający i trzymający w napięciu. ALE: każdy domyśliłby się że jest martwy, zwłaszcza, że miał na to sporo czasu. Czyżby faceta nie raził fakt, że wszyscy traktują go jak powietrze, nawet sprzedawca w sklepie? :( To jest za duży błąd żeby przejść obojętnie - 6/10.
Z całym szacunkiem, ale krótko mówiąc: nie zrozumiałaś. Z resztą nie Ty jedna. Kwestia, którą poruszyłaś została wytłumaczona w kilku innych tematach. Przejrzyj je, a zrozumiesz, że to nie błąd.
Przepraszam za brak polskich znakow - pisze z ipoda. Wlasnie obejrzalam sobie ten film jesze raz. Widze, ze moj
poprzedni post zawiera niescislosci spowodowane tym, ze ostatni raz widzialam "Szosty zmysl" prawie dwa lata temu.
Zapewne chdzi o to, ze bohater widzial to "co chce widziec". Przykro mi, ale ta teza jest dla mnie niewystarczajaca.
Czyzby jedyna osoba oprocz swojego pacjenta, z ktora Malcolm chcial porozmawiac, byl koles, ktory odjechal mu
sprzed nosa samochodem? To strasznie naciagane. Ogladajac film dzisiaj razila mnie jeszcze jedna rzecz: zakonczenie
zostalo doslownie wtloczone widzowi do glowy niczym lopata. Mogli to pokazac nieco delikatniej, zwlaszcza ze kazdy w
polowie filmu powinien zorientowac sie co jest grane...
Bo, źle do tego podchodzisz. Według tej wizji, umarli, którzy nie wiedzą, że nie żyją widzą swój własny, zniekształcony obraz świata żywych. Oni nie żyją w świecie żywych, tkwią w takim letargu, w tęsknocie za prawdziwym życiem, tkwią gdzieś pomiędzy zaświatami a światem żywych. Dopuszczają do siebie tylko te myśli, które są niezbędne aby utwierdzić ich w przekonaniu, że jednak żyją. Przypomnij sobie drzwi, które Malcolm próbował otworzyć. Przecież były zastawione półką z książkami. Jakim cudem nie zauważył, że tam jest? A no takim, że nie chciał tego widzieć, widział drzwi i tą nieszczęsną klamkę. W każdej innej codziennej sytuacji, mógł wmawiać sobie co innego. Nie jest też powiedziane, że taki duch wiedzie normalne życie, że chodzi na zakupy, melduje się w pracy i przyjmuje pacjentów. Może duch pojawia się w naszym świecie w niektórych sytuacjach, przekonany o tym, że przed chwilą był na zakupach, a ekspedientka się do niego uśmiechała. Tymczasem zakupy zrobiła żona. Nie ma w tym nic naciąganego. To film o duchach i ten fakt sam w sobie jest naciągany. Można to sobie tłumaczyć na dowolne sposoby. Może duchy materializowały się tylko w odpowiednich dla nich sytuacjach, a większość czasu pogrążone są w pewnego rodzaju letargu, bez świadomości.
Reżyser pozostawił nam szeroką gamę możliwych interpretacji i miał do tego prawo, zważywszy na tematykę "Szóstego zmysłu".
Twoja interpretacja moze byc satyswakcjonujaca i podoba mi sie. Mimo to, wg. mnie scenariusz nadal ma razace luki.
Ale dajmy na to, ze byl to zabieg filmowy, ktory zmusza widza do okreslinej reakcji. Zreszta trudno stworzyc cos
stuprocentowo logicznego w tej tematyce. Zakonczenie nadal mi sie nie podoba, jest przerysowane - lecz fabula to
rekompensuje. W moim odczuciu 6/10 to odpowiednia ocena, ktora wystawilam kierujac sie subiektywnymi odczuciami.