"Szalone serce" obejrzałam na pokazie przedpremierowym i muszę powiedzieć, że jestem tym filmem po prostu oczarowana. Jako, że jest to podwójny debiut Scotta Coopera stwierdzam, że wszystko wyszło mu wspaniale i jestem w szoku, że ten film nakręcono w tak krótkim czasie. Bezsprzecznie największym atutem produkcji jest Jeff Bridges a zwłaszcza naturalność, z jaką kreuje swoją postać. Przez cały pokaz miałam wrażenie, że gra nie jakiegoś piosenkarza country ale siebie samego, w sposób autobiograficzny oddając każdą przeżytą chwilę, każdy gest i spojrzenie. Bridges na pewno zasłużenie dostał Oscara i nie wierzę, że ktoś może uważać inaczej. Idealnie wyszedł jego duet z Maggie Gyllenhaal, która przez cały film świetnie dotrzymywała mu kroku i stworzyła tak jak jej partner wyrazistą, wielowymiarową postać. Z całej obsady nie spodobał mi się tylko Colin Farrell - jako nieco stłamszony ale i darzący olbrzymim szacunkiem swojego mentora człowiek wyszedł dobrze ale jako gwiazda country..., cóż, w tej roli mi się on nie widzi. Warto też zwrócić uwagę na muzykę, mimo że to niezbyt popularne u nas country, to tu teksty poszczególnych piosenek pełnią niezwykle ważną rolę i niekiedy lepiej niż obraz oddają koleje losu i uczucia Bada Blake'a. Nie doszukałam się w tym filmie scen słabych, wszystko - od stylizacji po grę aktorską - stoi na wysokim poziomie i trzymam kciuki za dalsze projekty reżysera, bo jest obiecującym twórcą.

9/10