Jeff Bridges ze złotą statuetką za rolę podstarzałego muzyka country - alkoholika. rola zacna, choć w moim mniemaniu powinien był on otrzymać Oscara już przed laty, choćby za "Big Lebowskiego", tutaj jedynie wciąż odgrywa jedną ze swych ulubionych póz. niemniej miło się na niego popatrzeć i miło że Akademia w końcu go doceniła. sam film - cóż, tego typu historii były już setki, a ta wariacja niczym specjalnym od poprzednich się nie różni. ani specjalnie nie wciąga, ani przesadnie nie przejmuje - ot, taka sobie ballada o wiecznym hulace, który w końcu postanawia się ustatkować. spora dawka całkiem przyjemnej muzyki, Robert Duvall na dalszym drugim planie, Maggie Gyllenhaal na bliższym - to podstawowe atuty. bez zachwytu, ale i bez wielkiego rozczarowania, choć ze zbliżonych klimatów zdecydowanie bardziej podpasował mi "Wrestler".