Uwielbiam wszelkie kino z gatunku apokalipsy i postapokalipsy. Do tej pory można było oglądać, jak świat się wali, a ludzie zwierzęcieją, jak chociażby w "Threads" z 1984. Ten film natomiast to genialna odmiana, gdzie koniec świata po francusku przypomina wakacje z dużą ilością wina, słońca i miłości. Mimo, że trup ściele się gęsto wokół, to dzielni Francuzi chodzą do opery, urządzają grilla i kochają się w najlepsze! Do tego należy dodać zachowanie się ludzi wobec nieuchronnej katastrofy. Nie ma tutaj ukazanej bezwzględnej walki o zasoby czy próby jak najbardziej naturalistycznego przedstawienia brutalności ludzkiego zachowania w sytuacjach skrajnych, jak to często się zdarza przy takiej tematyce. Dla głównych postaci koniec świata stanowi okazję do ostatniego krzyku wolności przed nieuchronną katastrofą. Stąd też nieoczekiwane wyznania miłości, chwile szczerości czy też obsceniczne dla niektórych uwolnienie żądz przez bohaterów. Genialnie jest tek ukazane jak ludzie wobec nieuchronnego końca nie chcą być sami, tylko zwyczajnie szukają miłości. Mimo pesymistycznej fabuły film nastraja optymistycznie. W końcu żadna sytuacja, to jeszcze nie jest koniec świata ;)
Ty kpisz.. czy o drogę pytasz?? :)))
- Kolejny "yntelektualysta" z zacięciem "filozoficzno-egzystencjalnym" :))
- Tej samej klasy co i Sasnal, który swego czasu swój przepocony i brudny podkoszulek naciągnął na poręcz krzesła, zas "Najsztuby" ogłosiły to jako "wybitne (arcy )dzieło sztuki" :)))