To moje pierwsze spotkanie z Mattei nazywanym najgorszym włoskim reżyserem horrorów. Nie uważam by miał on jakoś specjalnie mniej talentu od swoich kolegów z branży. Włoskie kino grozy tamtego okresu charakteryzowało się tandetą, brakiem oryginalności i beznadziejnym aktorstwem, a reżyser jak dziesiątki innych potwierdzał tylko tę regułę. Ukazał on postapokaliptyczny świat, choć w gruncie rzeczy nie wykorzystał możliwości kina science fiction prawie w ogóle. Jego zamiarem było raczej stworzenie slashera ze szczurami w roli oprawców, a gatunek którego użył dał ku temu możliwość.
Powstała więc mało realistyczna tandeta, którą można polecić jedynie zagorzałym fanom gatunku. Bo niestety z takim budżetem film nie miał szans wypalić. Garstka szczurów która pojawia się w "Notte di Terrore" nie przeraża, dziwi wręcz że bohaterowie dają się tak łatwo przez nią zabijać. Nie wydają się też groźne, bo tylko latają sobie w kółko, a ich najbrutalniejsze ataki ukazane są poza kadrem.
Wrażenie robi jedynie klimat filmu, spotęgowane "plastikową" muzyką, strojami rodem z rockowego teledysku i ogólnym bałaganie w każdym kadrze. Do zalet można doliczyć także zakończenie, którego co prawda można się spodziewać kilka sekund przed rozwikłaniem, niemniej godne jest zapamiętania. Ogólnie jednak całość polecam jedynie wytrwałym widzom. No i fanom włoskich produkcji, którym nie straszne jest nazwisko reżysera.