Jestem świeżo po obejrzeniu, mógłbym się nieźle rozpisać, ale lepiej będzie, jeśli wszystko
podsumuję w "paru" zdaniach xD.
Bez wątpienia najlepiej dopracowanym elementem filmu jest ścieżka dźwiękowa - chociaż jak
dla mnie było w niej trochę za dużo pozytywnych tonów, zupełnie nie pasujących do
pesymistycznej, lovecraftowskiej wizji "nikłości człowieka w nieskończoności". Głosy Mi-Go
nawet dobre, lecz ja wyobrażałem je sobie jako demoniczne wypaczenia ludzkiej mowy, a tutaj
brzmiały "tylko" trochę lepiej od zwykłej rozmowy radiowej.
Samego filmu nie powinniśmy nazywać "ekranizacją" powieści Pustelnika z Providence, a co
najwyżej "historią opartą" na owym opowiadaniu. Trochę denerwujący jest fakt, że skrócili, a
właściwie pominęli całą korespondencję Akeleya z Wilmarthem - jak dla mnie była to
najciekawsza część "Szepczącego w ciemności", a przy stosownej narracji i zdjęciach byłoby to
w filmie całkiem efektowne. Bez tego film nadaje się tylko dla fanów mitologii Cthulhu -
przeciętny kinoman, nawet ten, który choć trochę kojarzy Lovecrafta, nie wyłapie tylu nawiązań
do mitologii(imion Zewnętrznych, kota, znaków Starszych Bogów czy ogólnie samych Mi-Go).
Jednakże scenarzysta dobrze się postarał na początku filmu - przynajmniej udało mu się w
Uniwersytet Miscatonic tchnąć nieco życia, i to w miarę zgodnie z prozą Lovecrafta.
Efekty specjalne niskich lotów nie były na szczęście tak tragiczne, jak się obawiałem - gdy
usłyszałem o "beznadziejnym CGI"(pozdrawiam BBRodriguez'a!) już mnie poraziła wizja
końcówki miniserialu Langoliers, która - delikatnie mówiąc - nie była zadowalająca. Na
szczęście postacie Mi-Go(choć te "przerośnięte komary w kaskach" zupełnie nie są zgodne z
wyobrażaną przeze mnie wersją) nawet przewyższały "latające, zębate pulpety" xD. Ze strony
wizualnej najmocniej mnie wnerwiła wizja technologii Mi-Go rodem z Gęsiej Skórki, łącznie z
iście "twarzowymi" hologramami.
Ostatecznie podsumowując, film nie był aż tak zły, jak się początkowo obawiałem, ale
wspomniane już przez BBRodrigueza idiotyzmy ciągle bolą, i będą boleć, dopóki jakiś zdolny
człek pokroju Del Toro nie weźmie się za remake. Póki co czekam na obiecane przez niego "W
górach szaleństwa".
Iä! Shub-Niggurath!
6/10
Mi właśnie muzyka średnio się podobała. Nie mówię, że była zła, była przeciętna - taki kolejny mroczny soundtrack z mrocznego filmu. Można by ją zastąpić, jakąś inną mroczną muzyką i nie wiele by to zmieniło. Czasem jej było za dużo - to nie tylko grzech tego filmu, w wielu filmach dają za dużo muzyki jakby na siłę chcieli podkreślić, że coś jest takie mroczne/epickie/ważne/dramatyczne etc. :)