tak dzielni, że dziwię się, że potrzebują m. in. polskiej pomocy w Iraku i w Afganistanie. a tak trochę poważniej, jestem nieco rozczarowany, bo zobaczyłem niezły film z bardzo dobrą obsadą. tylko niezły film, bo przedstawiona w nim historia raczej mnie nie zaskoczyła, nie porwała, nie zapadła w pamięci, i w końcu nie poruszyła. po prostu film, który mógłby w mojej opinii być godzinę krótszy. film, o którego sile stanowi bardziej aktorstwo niż to co się w nim dzieje.
Pewnie jesteś bardzo młodą osobą. Kilkanaście lat temu ten film był miłym zaskoczeniem dla krytyków i przede wszystkim dla widzów. zamiast pełnej rozmachu wojny, jak w "O jeden most za daleko", w którym zagrali chyba wszyscy najwięksi aktorzy tamtych czasów, z wyjątkiem Ala Pacino, Spitsbergen zdecydował się na "wędrującą" historyjkę o małym oddziale, który idzie na niechcianą misję. Takie akcje może się i nie zdarzały, ale to właśnie Amerykanie unikali wysyłania na ten sam front i na tę samą bitwę braci od tej samej matki i jednego ojca. No, czasem od sąsiada. I właśnie to, co się dzieje, jest najmocniejszą stroną. Lądowanie w Normandii, kręcone w Irlandii, należy do klasyki kina. Scena z zawalającą się ścianą to coś, czego dotąd w kinie nie było. Mam na myśli zaskoczenie i napięcie psychologiczne. Scena, w której dwaj żołnierze walczą na bagnety, a potem Niemiec spokojnie przechodzi obok robiącego pod siebie Uphama, to jeden z większych absurdów wojny. Sam się zastanawiam, dlaczego Niemiec go nie zabił? Nota bene, ten aktor to Polak. Poza tym rozwalanie czołgu i motyw ze snajperem. To przeszło nawet to świata gier komputerowych. Spitsbergen celowo odrzucił rozmach, ponieważ wykorzystał różne historie z książki "D-Day" i zrobił z nich własną opowieść.
moja ocena wynika - przyznaję - z niechęci do kina wojennego, w szczególności kręconego przez amerykanów.
i na pewno twoja ocena jest bardziej obiektywna, na pewno bardziej rzeczowa.
a jeszcze poruszając wątek Uphama.
to bylo akurat naprawde dobre. upham mial na sobie tyle pociskow, nabojow, ze samo to powinno odstraszac niemcow. jednak jego strach, przerazenie dalo efekt jakby niezauwazenia amunicji, tylko efekt bezbronnego, niegroznego czlowieka. jakie ponizajace dla tego niemca byloby zabicie takiego zolnierza.
Co tu miała do rzeczy amunicja na szyi? Przecież to nie był Arnold z "Commando", tylko zwykły szary człowieczek (i modelowy humanista), wtłoczony w tryby machiny wojennej. Wytrawny zabijaka z Waffen-SS zobaczył na schodach galaretę niezdolną do jakiegokolwiek działania, od razu wyczuł, że nic mu z tej strony nie grozi i po prostu go zignorował. Chyba też wiedział, że w ten sposób "dowala" mu jeszcze bardziej.
"Co tu miała do rzeczy amunicja na szyi?"
w dalszej części swojej wypowiedzi, sam sobie odpowiadasz na to pytanie.
:-)
to tylko w kwestii wyjaśnienia, a nie zaczepienia.
Tylko widzisz. Upham po tej scenie się właśnie zmienił. Kiedy wziął na muszkę kilku Niemców, był już kimś innym. Zabił właśnie tego, o którego życie zabiegał wcześniej jako jedyny. Nie jestem dobrym filozofem, więc nie umiem tworzyć rozbudowanych ocen i recenzji. Moim zdaniem Upham dołączył do reszty kolegów, którzy wykonali rozkaz. Po wojnie już pewnie nie był takim humanistą.
Przyznaje fabula jest naiwna, ale rozmach produkcji, efekty specjalne, realizm, dbalosc o szczegoly skutecznie odwracaja od niej uwage. Kawal bardzo dobrego kina, potrafie to przyznac, choc za wojennymi filmami raczej nie przepadam jak i Ty.
tzn tylko częściowo :) ale poza tym całkiem realna - omówione to ładnie w dokumencie
Napiszę w ten sposób. Niektórzy weterani wojenni na pytanie jak było na wojnie [szczególnie jeśli chodzi o lądowanie w Normandii], jak się czuli, odpowiadają, iż najlepiej pokazuje to film "Szeregowiec Ryan"