Zamiast lat 50, mamy oczywiście współczesną Amerykę, zamiast kochającego lecz nadopiekuńczego ojca-pastora, mamy tylko pastora, który czasem na siłę chce decydować o życiu córki, zamiast podarunku w postaci Biblii, mamy tylko książkę z cytatami, zamiast... I mogę tak w nieskończoność. Z komentarzy widzę, że Bogu dzięki, nie jestem jedyną, która łyknęła tę łzawą historię (niby książka taka sama pod względem wyciskacza łez, ale też o wiele lepsza moim zdaniem niż film) i naprawdę nie wiem, jak można znając książkę powiedzieć, że film jest dobry. Przecież twórcy zrobili z niego typowy amerykański melodramat! Dla nastolatek oczywiście... Nie mogłam tego przeżyć, jak po przeczytaniu "Jesiennej miłości" obejrzałam "Szkołę uczuć". No i muszę wspomnieć też o tym, że Mandy Moore o ile się starała w tej roli, to jednak mnie nie przekonała. Ale to tylko moje zdanie...
Jak obejrzałam ten film pierwszy raz dawno temu to byłam zdecydowanie na nie. Nic mi się nie podobało - ani główni bohaterowie, ani pomysł, ani fabuła, myślałam, że kolejna marna produkcja. Potem ten film jakoś leciał w telewizji i już było lepiej i zachęciło mnie to do przeczytania książki, bo liczyłam że będzie lepsza. Książki jeszcze nie znam, ale widzę, że naprawdę warto i to forum mi o tym przypomniało.
Dla mnie jedyną ciekawą postacią w filmie był Landon - chciałabym kiedyś zmienić tak życie jakiegoś faceta... Za to Jamie była mdła, denerwująca i zupełnie jak z jakiejś przypowiastki bibilijnej. Nie wiem na ile to wina aktorki, a na ile samego scenariusza, ale przesadzono tu z jej dobrocią, wielkim sercem, naiwnością, miłością do świata. Można ją było pokazać inaczej, jakoś ciekawiej, bo nawet teraz na myśl o tej postaci chce mi się krzyczeć.
Polecam film Keith - wg mnie znacznie lepszy.
Fakt, właściwie to zgadzamy się ze sobą. W książce Jaimie też taka była, ale ani przez chwilę mnie to w niej nie denerwowało. Natomiast film ciężko mi dokładnie ocenić teraz, bo oglądałam go tylko raz i to 2 lata temu. Wymieniłam powyżej jednak wszystko to, co zapamiętałam i nadal uważam za beznadziejne.
Masz rację co do "Keitha" - świetny i o wiele poważniejszy film. No i główni bohaterowie sto razy ciekawsi :-)