Do tej pory we wspomnianym nurcie przodowały moim zdaniem polskie adaptacje powieści, natomiast kino "zachodnioeuropejskie", śladem amerykańskiego, w miarę zrozumiały sposób wprowadzało z początku w fabułę, żeby widz po seansie mógł (czasem z wypiekami na twarzy) dyskutować o poszczególnych wątkach fabuły. Tym razem "domyśl się sam, skoro nie czytałeś" dotknęło produkcji z Oldmanem i Firthem. Nie żebym nie skumał o co ogólnie chodziło w każdej ze scen, ale widowisko nie było tak pasjonujące jak "Spy games", żeby nagradzać 2-godzinne wytężanie uwagi i śledzenie wątków.