OK. Zgadza się, w prawdziwym życiu brytyjski MI6 miał więcej wpadek w stylu Kima Philby'ego czy całej reszty "Piątki z Cambridge". Znacznie więcej było w nim tych arystokratycznych pedałów skrycie kochających komunizm i zdradzających swój kraj na rzecz NKWD i KGB - aniżeli sukcesów. A jeśli już trafiały się sukcesy, to oczywiście nie były one w spektakularnym stylu Jamesa Bonda. Tylko dlaczego Tomas Alfredson opowiada nam o tej prawdzie w sposób aż tak niepotoczysty, aż tak wyzbyty jakiejkolwiek wizualnej atrakcyjności?