Przez bite 2 godziny nie mogłam wyjść z podziwu jak (JAK!?) to się stało, że w XXI w. w dobie
fantasy i strzelanek (szumnie zwanymi "kinem akcji") ktoś szarpnął się na oszczędny,
eklektyczny, oparty jedynie na aktorskich kreacjach film szpiegowski. O doskonałych,
doprecyzowanych sceneriach, rekwizytach i bardzo dobrze dawkowanym napięciu i akcji
(zdaję sobie sprawę, że to duże słowo w tym przypadku) można by godzinami!
Obsada jest silna (Ci wyspiarze po teatrach...), intryga misterna a Gary Oldman w głównej
roli to majstersztyk! Oszczędna mimika i ekspresja w zupełności wystarczają aby nakreślić
portret człowieka zmęczonego, umartwionego a jednocześnie niebezpiecznego. Co
absolutnie nie oznacza, że biega ze spluwą! Nie! Bronią Smiley'a jest genialny umysł i
doświadczenie agenta. Retoryka jest czymś czego szanowanym filmowcom zawsze
brakowało. Ciekawe czego zabrakło Akademii Filmowej aby uhonorować Gary'ego?