Justin Lin wychodzi z założenia, że im więcej tym lepiej. Już w poprzedniej części mieliśmy nadmiar wybuchów i nieprawdopodobnych zdarzeń, a tym razem chciał to przebić (o czym zresztą świadczy też ilość pieniędzy - ostatnio było 60 milionów, teraz 100, pewnie w kolejnej będzie ćwierć miliarda). Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że głównym bohaterom nigdy NIC się nie dzieje! Okazuje się, że w policji, mafii, a nawet FBI pracują nie tylko ślepi (Diesel nie jest karłem nie problem w niego trafić jak biegnie prosto, a karabin maszynowy to raczej nie ma zasięgu 2 metrów), ale także niedołężni (naciśnięcie spustu trwa raczej krócej niż wygłoszenie referatu przez Torreto. Jedyny, który zginął jest nikogo nie obchodzący Vince. Największą bzdurą jest już drugi przekręcony agent specjalny przez Torreto. Mogliby wytłumaczyć wreszcie, że wydziela ona specjalnie feromony czy inne substancje, które wpływają na samopoczucie. Albo, że jest Jedi.
Zakończenie - przewidywalne do bólu.
Scena po napisach - tragedia.