Ktokolwiek zdecydował o powstaniu tego filmu jest geniuszem. Idealnie bowiem wyczuł czas na film amerykański film o ONZ. Zaś premierę wymarzono sobie wprost idealną. Oto w ubiegły tygodniu zamiast spodziewanej rekomendacji dla Boltona na nowego ambasadora USA przy ONZ rozszalała się prawdziwa burza. Bolton nie ukrywa, że rezolucjami ONZ to by sobie nawet tyłka nie podcierał. Inni Republikanie może nie są tak dosadni, jednak o ONZ wypowiadają się co najmniej cierpką, a na wspomnienie o stałym Trybunale Karnym dostają apopleksji. I w tej atmosferze do kin wchodzi film z przesłaniem, że ONZ jest potrzebne, że wolno bo wolno ale jednak doprowadza do pozytywnych zmian. Genialny marketingowy timing.
A sam film? To precyzyjna rzemieślnicza robota. Zrobiony zgodnie ze sprawdzonym wzorcem ma na tyle angażującą intrygę i dobre aktorstwo, że film upływa bez większych zgrzytów. U mnie "Tłumaczka" uzyskała dodatkowe punkty za kilka znajomych twarzy z serialu OZ. Za to zakończenie (scena z książką) troszkę nazbyt patetyczne.
W sumie jednak bez zaskoczeń i bez rozczarowań. Seryjny produkt bez większych wad.