Zapowiadało się nieźle, przyjemnie, gra aktorska niezła, wokalnie nie najgorzej. Ale fabuła niespójna, piosenki infantylne, a zakończenie - szkoda słów. Duet książąt na wodospadzie obwieszczał nadciągającą katastrofę. Zdecydowanie najsłabszy musical od dawna.
Szczerze też się zawiodłam. Stanowczo też przesadzili z długością. Gdyby trwał półtorej godziny, dałoby się przeboleć. Ale te nagłe zmiany akcji, niewyjaśnione zupełnie bzdury (żona piekarza + książę wtf) no i sam fakt, że piekarz tak szybko się pogodził z jej śmiercią. Ogólnie bardzo niespójne.
Taaaaak, oryginalne bajki wydają się zabójczo logiczne i realne w porównaniu z tym - jakim cudem 3 razy kopciuszkowi udało się uciec? Nie mówiąc o tym, że taki bal, to idealne miejsce na piosenkę - super choreografia by była, no i właśnie wtedy przecież kopciuszek zaczął się zastanawiać nad tym jak to naprawdę uwielbia sprzątać. Ale nie, dziewczyna najpierw musi spier.do.lić do tego je.bane.go lasu i dopiero tam zacząć snuć te swoje smuty.
3/4 piosenek to jakieś nierytmiczne i pozbawione muzyki smuty w lesie - w tej samej scenerii - bez żadnej choreografii, tylko główny bohater chodzi po prostu. To ubogo wygląda nawet jak na sceniczny musical, a co dopiero filmowy. Nie mówiąc o tym, że na podobnym poziomie to w "Polskim gównie" była choreografia. No i las też jakoś bez szału wygląda. Po godzinie już odbytem on wychodzi. "W jeźdźcu bez głowy" - tam był las fajny.
No i oczywiście wiem, że film ma las w tytule, ale taki "Indiana Jones i świątynia zagłady" nie dzieje się w 3/4 w świątyni zagłady, no a tutaj 3/4 filmu to pociskanie po lesie. Nawet śmierć matki zrobili gdzieś poza kadrem, no bo nie zginęła w lesie.
Do tego wątki, które niczemu nie służą, a tylko wydłużają film (śmierć krowy, wszystko co związane z roszpunką), ale i tak ogólnie wszystkie postaci takie, jakieś nijakie są. Uwielbiam tę żonę piekarza, co najpierw wciska kit dzieciakowi, ucina włosy, próbuje ukraść but tylko po to by mieć dziecko, a jak już w końcu jej się rodzi, to co? To je oddaje :D :D :D
A mnie się podobał. Może faktycznie przesadzili trochę z długością, no i z tym księciem+żona piekarza ale poza tym nawet fajny. Na nude w sam raz :)
"Kiedyś majster na budowie tak powiedział mi:
młody, nudzi się ci? To kup sobie kij i po jajach się bij."
Ważne jest, aby pamiętać, że film powstał na podstawie broadway'owskiego musicalu, a te nie należą do spójnych. Przenieść musical na ekran jest dużo trudniej niż książkę, ponieważ jest to sztuka pisana na scenę teatralną, a tam pewne rzeczy wyglądają inaczej. Moim zdaniem para książąt na wodospadzie była najlepszym (a przynajmniej najzabawniejszym) momentem filmu. Piosenka "Agony" jest przez nich świetnie zaśpiewana i zagrana.
Niestety, brak sensu nie jest domeną musicali w żadnym stopniu, niezależnie czy mówimy o formie scenicznej czy filmach. Wynika on natomiast z niedociągnięć na etapie tworzenia scenariusza do adaptacji. Marshallowi udało sie z "Chicago", ale tym razem poległ i jest to kwestia nad którą trudno sie spierać.
scena z książętami jest świetna, rewelacyjny pastisz wizerunku "księcia z bajki"
Zgadzam się! Ja też uważam że książęta na wodospadzie wymiatali ;) scena jedna z najlepszych - bo z dystansem i humorem "rasowy boysband z początku lat dziewięćdziesiątych". Inni okropnie się przejęli swoją misją, nawet Deep niestety "nie ukradł" filmu. I choć wszyscy śpiewali jak należy, a nawet lepiej, a bajkowy świat wyglądał niezgorzej, no i obsada jak złoto to ogólnie historia nie trzymała się kupy. Nie znam oryginału ale w wersji Disneya był to niestety Off - Broadway. I strasznie dużo moralizmów, myślałam że się potnę przy końcowej piosence. Konkluzja - pociąć na kawałki i oglądać we fragmentach na Youtube!!! :) Czy komuś piekarz również kojarzył się z Samwise Gamgeem?
również nie znam oryginału. wydaje mi się, że po prostu "przedobrzyli" i połączyli zbyt wiele wątków. motyw z żoną piekarza ulegającą księciu jest tego ewidentnym przykładem.
aczkolwiek bardzo podoba mi się "wywrócenie" bajek do góry nogami: Kopciuszek, który chce się wyrwać z domu, ale czy w ramiona księcia - tego w sumie nie jest pewien czy Czerwony Kapturek którego w sumie pociąga zboczenie ze ścieżki. historię o Jasiu i Roszponce znam średnio, nie wydaje mi się, aby w nich coś drastycznie zmieniono, niemniej sam pomysł na pokazanie, że bajki to tylko bajki, a kryją się za nimi banały odległe od rzeczywistości kupuję w 100% :)
aha, skojarzenie z Samem - tak, też je miałam, ale myślałam, że to moje skrzywienie tylko :D
Och nie, co jak co, ale ten musical (sceniczna wersja) akurat jest wyjątkowo spójny. Tylko przy adaptowaniu polegli, bo w końcu Disney, więc trzeba niektóre sceny wygładzić, bo "dzieci bendo".
Nie rozumiem czemu wszyscy jarają się tą sceną kiedy książęta śpiewają Agony. Czy ktoś może mi to wyjaśnić??
Bo ukazane jest wspaniale egoizm płytkość i zapatrzenie w siebie książąt. Nagle książęta, wychwalając swoją wybrankę ukazują dokładnie jaki jest do niej stosunek - "the one THING you want". Nawet jak szukają w sobie wad, to znajdują w sobie tylko pozytywne cechy, po czym uznają ją za szaloną no bo przecież "kto by MNIE nie chciał? Tylko ktoś świrnięty!" + fakt że książę od Roszpunki niby jest tak zakochany ale jednocześnie wkurza go że ona ciągle tylko śpiewa i śpiewa i śpiewa i śpiewa. I tak w sumie to wcale ich nie pragną. Nie, oni raczej pragną żeby je zdobywać, a potem.... a co ich to obchodzi :> W oryginalnej wersji tak swoją drogą w II akcie jest repryza "agony" w której żonaci już książęta zachwycają się nad Królewną Śnieżką i Śpiącą Królewną co jeszcze bardziej ten motyw uwypukla, https://www.youtube.com/watch?v=UAPJTik5mSo No i fajnie kontrastuje z tym wszystkim postać piekarza, która jest /prawdziwym/ księciem, księciem charakteru można by powiedzieć.
zgadzam się w 100% z tym co piszesz. w scenie ze śpiewającymi książętami ewidentnie wychodzi ich narcyzm i podmiotowe podejście do wybranek serca. bardziej skupiają się na przekrzykiwaniu się kto bardziej cierpi i rozchełstywaniu swych koszul niż na faktycznym spojrzeniu na "ukochane" kobiety.
zgadzam się w 100% z @Bartkowski. czas spędzony na tym filmie wynagradza nieco Meryl Streep i Emily Blunt. obie grają dobrze, a wyglądają jeszcze lepiej,
wiele postaci irytuje widza, co z jednej strony jest dobre, bo film wywołuje emocje, ale ileż można siedzieć w tej irytacji i słuchać/oglądać patetyczne śpiewane dwugłosem piosenki.
ten film/musical w okrutny sposób pokazał jak charaktery w bajkach dla dzieci są "głupiutkie i płytkie" i mam tu na myśli wszystkie postaci. moralizujące, ale bez przesady już. a scena, w której piekarz daje swojej żonie mikro szalik i mówi "masz kochanie, żebyś nie zmarzła" i zawiązuje jej tak, że absolutnie nic nie zakrywa to po prostu hit absurdu. no i aktorka grająca czerwonego kapturka tak podobna do sieroty z filmu sierota (2009), że nie zauważyłam jej gry aktorskiej, bo czekałam aż zacznie dźgać wszystkim nożem.
przykro to stwierdzić, ale disneyowi lepiej wychodzą animacje niż filmy aktorskie
co do szalika, którym piekarz tak "opatulał" swą żonę - jak dla mnie to świetnie pokazało ich relację, w której to ona była tą wiodącą stroną. piekarz się starał, oczywiście, ale sam powiedział zresztą, że to żona nim zawsze kierowała, była "głową" związku i wiedziała co robić. on był w gruncie rzeczy dobrym człowiekiem, kochał ją i chciał o nią dbać - więc dał jej szalik, ale zawiązać porządnie już go nie potrafił :)
a co do Czerwonego Kapturka, rzeczywiście, ta postać miała w sobie coś takiego demonicznego - ale może o to chodziło. dziewczynka przyznaje zresztą, że zejście z obranej ścieżki, złamanie zasad i tego, o czym mówiła jej mama, podobało jej (inna sprawa, jak wiele w tym było podtekstów), wcale więc nie była takim niewinnym, uroczym dzieckiem. mi jakoś tak strasznie kojarzyła się z Fridą Kahlo, chyba przez te mocne ciemne brwi ;)