Zszokowało mnie, że na początku filmu zaczęli śpiewać. Zacząłem zastanawiać się czy Amerykanie zrobili tak z zazdrości i głupoty chcąc dorównać Bollywood, czy mieli w tym jakiś inny zmyślny cel. Po mimo to film dało się jakoś oglądać. Najgorsze w tym wszystkim było to, że wprowadzili coś czego nikt inny dotąd nie robił podwójną fabułę - porażka. Wszystko się kończy szczęśliwie, myślimy, że to koniec, a tu nagle wszystko nie zaczyna się pieprzyć. Emocje opadły i tak oglądamy te ostatnie sceny w nadziei, że to już może zaraz będzie koniec. Po czym i tak nie wiadomo do końca jak to się skończyło. Dałem notę 6, zastanawiam, się czy nie za dużo, ale pierwszą połowę, po mimo śpiewania oglądało się nawet przyjemnie.
No tak zapomniałem, że na Broadwayu również śpiewali, ale to już było. Czasy się zmieniły, a reżyserzy myślą, że stare będzie modne.!
To w końcu wg ciebie reżyserzy myśleli, że "stare będzie modne" czy też "chcieli dorównać Bollywood"? :D
Owszem, również zawiodłam się na filmie, bo wszystko w nim zostało wygładzone, bo przecież to Disney, więc pójdą na to rodzice z dziećmi. Brak piosenek jednak zaszkodziłby jeszcze bardziej tej ekranizacji, postacie byłyby zdecydowanie płaskie. A podwójne zakończenie (welp, konkretyzując: to, co dzieje się po tym szczęśliwym) ma wyjątkowo dużo sensu i samo w sobie jest w pewnym sensie pointą, wiąże baśń ze światem rzeczywistym. Nasz świat pełen jest przecież pełen takich czarownic czy książąt :P Dunno, ja to w każdym razie traktuję jako niezły kontekst do "Cudownych i pożytecznych" Bettelheima :P