Ostatnia scena to doskonałe podsumowanie infantylnosci głównej bohaterki. Najlepiej sie czuje sama w swiecie swoich niedojrzałych fascynacji i marzeń. Nie wiemy czy tego 2 tez zostawiła, nie ma to znaczenia bo ona obojetnie czy z kims by była czy nie to zachowywyała by sie tak samo. Nie masz takiej dziewcyzny czy znajomej? Dużo jest takich dziewczyn niesttety:(
doskonale podsumowała to siostra jej męża: "Życie ma w sobie lukę bo tak po prostu jest". Film ciężko mi ocenić. Lubię Williams, ale jej rola jest po prostu wkurzająca, typ kobiety wiecznie niezadowolonej i tym samym nijakiej, mało wyrazistej.
Jak to ujęli w tym filmie - "Nowe starzeje się tak samo jak nowe". To najprawdziwsza prawda i chyba taki mały przekaz "Take this waltz".
Sądząc po ostatnich scenach drugiego też zostawiła(płacz przy kuchence oraz samotna przejażdżka na karuzeli). Dokładnie infantylność, aż kipi z niej.
Problem tkwi w instytucji małżeństwa a nie infantylności bohaterki. A poza tym "żart długoterminowy" rozwala.
Dokładnie dobry motyw. Nie sądzę, że chodzi właśnie o małżeństwo. Większość osób umie się odnaleźć w małżeństwie. Ona należy do tej mniejszości. Po prostu jej po jakimś czasie się wszystko nudzi. Więc jeżeli spotka kolejnego, skończy się tak samo.
Po prostu, gdy on z nią był na karuzeli, to miał motyle w brzuchu i nie robił tego dla siebie, tylko aby być z nią w danej chwili. Równie dobrze mógł z nią sadzić ogórki, gdyby ona uwielbiała to robić. Potem kurz emocjonalno-miłosny opadł i już mu się nie chciało z nią iść (dla niej ) na karuzele...
Film bardzo mi się podobał. Ale ja bym chciała żeby ten 2 ją zostawił i niech by sobie była sama na tej karuzeli :)
Ostatnia scena wg mówi o tym, że Margot po tym, kiedy 'Nowy' stał się stary jak poprzedni uświadamia sobie, że tak naprawdę wyrządziła krzywdę i sobie i swoim partnerom. Wie, że w ten sposób mogłaby szukać miłości wiecznej do końca życia, a za każdym razem i tak na końcu nikt nie byłby szczęśliwy. Może uśmiechając się do siebie płacze tak naprawdę nad tym jak nieracjonalną decyzję podjęła odchodząc swojego męża.
...zdziwiło mnie to że Margot dość...łatwo(?) zrezygnowała z męża...wchodząc w dziwny,zafajdany świat Daniela (sceny grupowego seksu,kobiety,mężczyżni....to chyba jednak nie była miłość a eksperymentowanie)...z pewnością związek z Lou miał szansę się rozwinąć i to w dobrym kierunku...problem w tym że Margot sama nie wiedziała czego chce,taki rozkapryszony charakter...ogólnie wszyscy trzej bohaterowie byli dość...infantylni,dziwni...żadne z nich jakby nie mogło zaakceptować wad czy też zalet drugiego...a Margot i Daniela połączyła jedynie chora fascynacja,takie zauroczenie...(jak dla mnie niezbyt zrozumiałe)....
Zwiazek z Lou nie mial zadnych szans. Wypalil sie. Ta pseudo iskierka na koncu byla spowodowana tylko sentymentem spowodowanym rozlaka.
a może nareszcie rozumie, że sama musi zadbać o swoje szczęście? doszła do tego, że z kolejnymi facetami jest zawsze tak samo - przestają się starać po jakimś czasie i wieje nudą. teraz nareszcie sama jest na karuzeli i uśmiechnęła się sama do siebie - poradzi sobie. może z kimś będzie, może nie, ale popracuje nad sobą, wzmocni się, spełni...