Wiem, że to może brzmieć dziwnie, ale w moim przypadku tak właśnie jest. Arcydzieło Scorsese z wybitną kreacją De Niro jest, moim zdaniem, niezwykle wnikliwym studium ludzkiej samotności oraz braku wiary w ludzi i sensowność świata, które potrafią doprowadzić do zatracenia granicy pomiędzy światem marzeń a rzeczywistością. Travis Bickle jest bohaterem tragicznym, okaleczonym emocjonalnie przez doświadczenia wojenne. Po powrocie do domu traci wiarę w cokolwiek i zaczyna nienawidzić świata, z czym nie może sobie poradzić. Jednakże, jak każdy człowiek, pragnie zaistnieć w oczach innych, pokazać na co go stać i ile jest wart. W momencie, w którym zostaje odrzucony przez kobietę, czara goryczy przelewa się. Z pamiętnika, który prowadzi Travis, widz dowiaduje się, że bohater zamierza wcielić swoje urojenia w życie i stać się samozwańczym bojownikiem o słuszną sprawę. Zaczyna kompulsywnie myśleć o zabijaniu i staje się agresywny. Poznanie nastoletniej prostytutki, Iris, staje się dla niego pretekstem do rozpętania wojny z rzeczywistością. Geniusz De Niro polega na tym, że potrafił stworzyć kreację człowieka, któremu widz gorąco współczuje, a jednocześnie wątpi w szczerość jego działań. Travis Bickle nie chce bowiem szerzyć dobra, ale zaznaczyć swoją obecność na świecie w sposób skrajny, bo tylko taki, w jego mniemaniu, mu pozostał. Ostatnie sceny są dla mnie oczywiste: bohater kona z uśmiechem na twarzy, a przed oczami ukazuje mu się wizja spełnionych marzeń, w której, jako rozpoznawany przez ludzi bohater, może pozwolić sobie na danie kosza każdej atrakcyjnej kobiecie. W momencie, w którym odbicie Travisa znika - bohater umiera. Przesłanie jest równie jasne: należy dbać o znajomych i przyjaciół, którzy w potrzebie powiedzą "odłóż tę broń i pogadajmy".