Trochę wiedzy by się przydało, dla tych co podnoszą krzyk o sprzedawanie emocji i prywatności. Film jest oparty na opowiadaniu J.Iwaszkiewicza pod tym samym tytułem. Taka była konstrukcja opowiadania( podobnie jak i filmu z 1965r) , tylko tutaj( w filmie) swój ból uzewnętrznia bohaterka grana przez Jandę, czyli Ona sama. Dzięki temu obraz ewoluował i mamy fabułę i swojego rodzaju dokument.
To co przeszła bohaterka nie jest wielu ludziom obce, wręcz jest bardzo dobrze znane, dzięki temu nie tylko Ona przechodzi katarzis, ale także widzowie, mogąc się tym samym uporać się z emocjami, które spychali nie chcąc sie z nimi do konca pogodzić.
Czy sprzedała swoją prywatność? Oczywiście że nie. Podzieliła się nią. Pokazała, że takie tragedie dotykają każdego.
Wiem coś o tym. Płakałem na tym filmie, przypominając sobie jak to było z moim tatą, a wcześniej z mamą. Zrozumiałem, że ze wszystkim można się pogodzić, co nie znaczy zapomnieć i z każdej złej rzeczy na tym świecie można zrobić coś dobrego.
Skoro takie miało być przesłanie filmu to po co tu Iwaszkiewicz - Wajda mógł zrobić zupełnie inny film. Ten jest za krótki aby w pełni wyrazić zamierzenie reżysera - niedosyt czuje się zarówno w stosunku do wątku Jandy jak i wątku Marty i Bogusia.
zgadzam się z "przedmówcą". film wydaje się być niepełny, sceny są jakby
puste, a monologi Jandy...nie wiem może jestem nieczuła, ale wydawały mi
się suche, zimne i nie wzbudzały we mnie żadnych emocji. być może dlatego,
iż nigdy nie przeżyłam tak tragicznego wydarzenia w swoim życiu, jednakże
wzrusza mnie wiele rzeczy, a co więcej wzruszam się bardzo często,a nic a
nic mnie poruszyć wyznanie Pani Jandy nie chciało. jej głos wydawał się
sztuczny, nijaki, beznamiętny może i był to efekt zamierzony, ale ja
osobiście inaczej patrzę na takie sprawy i wydaje mi się, że w inny sposób
bym to wyraziła. a historia tocząca się obok hmm. niewykorzystane
możliwości.
A moim zdaniem właśnie to, że monolog nie był wygłaszany patetycznie, a choroba i śmierć nie zostały uwznioślone - jak to się zwykle dzieje w amerykańskich filmach o podobnej tematyce - było jego siłą. Właśnie ten pozornie beznamiętny ton, ta konwencja sprawozdania, a raczej zbioru refleksji rejestrujących - jak kamera operatora - poszczególne klatki, sceny z życia, o którym wiadomo, że się wymyka - z każdym dniem, godziną... To wbijało w fotel, wwiercało się w mózg, a jednocześnie nie dawało poczucia włażenia z butami w czyjeś życie.
Nie pamiętam dokładnie, jak to brzmiało, bo film widziałam dość dawno, ale słowa o tym, że w te ostatnie dni Ona chciała być z Nim (przy Nim) tylko sama, że przeszkadzała Jej obecność kogokolwiek... - to było niezwykłe. Taka zachłanna tęsknota wyprzedzającą Nieuchronne, jakby to mogło powstrzymać śmierć, a może zachować to przeżycie, wspomnienie z całą jego intensywnością już na zawsze - niezręcznie jakoś analizować coś tak intymnego - choć sama K. Janda podkreślała, że to było zagrane i napisane specjalnie dla filmu, a jej osobiste zapiski byłyby inne...
Niedosyt wątku? Myslę, że o to właśnie chodziło. Romans Marty i Bogusia skończył się, nim naprawdę zdążył się rozpocząć. Bo życie nie toczy się według scenariusza z udanym zakończeniem. Analagia z osobistymi wyznaniami Jandy jet tu kluczem do interpretacji. Nigdy nie ma odpowiedniego momentu na śmierć. Zawsze przychodzi ona za wcześnie, kiedy czegoś się nie zdążyło zrobić, słynne niedokończone sprawy... w filmach zazwyczaj jest odwrotnie. piękna heroiczna śmierć po dokonaniu dzięła (Sin City i motyw Bruse'a W., Gran Torino, kazdy może wymienić choć parę przykładów). W Tataraku rzecz ma się inaczej. Widzimy, że kroi się romans, a będzie fajnie, starsza pani i słodki(?)młodziak, a tu nagle, zupełnie za szybko, koniec.
Być może jest to celowy zabieg, który mówi właśnie o śmierci. Niektórzy odchodzą za wcześnie i wtedy pozostali czują niedosyt, urawny "wątek" życia (jak bohaterowie o których piszesz).
Tak samo z Bogusiem, którego śmierć przedstawia odczucie Pani Krystyny o jej mężu "umarł za wcześnie" tak nagle w prozaicznej sytuacji...