Do obejrzenia, ale ostrożnie z oczekiwaniami, bo film mocno się zestarzał. Reżyseria, scenariusz i aktorstwo po prostu kuleją i widać że to produkcja niskobudżetowa, ale na pewno należy docenić pomysł, klimat i scenografię. Film jest uważany za kultowy i niech taki pozostanie, ale w tej chwili należy go traktować raczej jako ciekawostkę kinematograficzną niż jako ekscytujący seans. Co ciekawe, po napisach końcowych zachciało mi się powrócić do Resident Evil 7, który pełnymi garściami czerpał z "Teksańskiej masakry", więc najwidoczniej ten obraz nadal coś w sobie ma.
Jeden z najlepszych filmów w historii ciekawostką? Jakie jaja. Wiesz, że to tak naprawdę jest doskonały film antywojenny? Najpierw co trzeba zrobić to potrudzić się z odpowiedzią po co Hooper taki film w ogóle zrobił. To nie zwykły slasher, to kino intelektualne - w przeciwieństwie do całej reszty cyklu.
Mówisz tak bo takie wyciągnąłeś wnioski z seansu czy dlatego że przeczytałeś o tym artykuł w internecie o degradacji wartości moralnych będących następstwem zakończenia wojny w Wietnamie?
Sam do tego doszłem. Nawet więcej. Jeszcze nie przeczytałem nigdzie, że film Hoopera jest dziełem metafizycznym niczym filmy Antonioniego, kamera rejestruje świat wokół siebie i go obserwuje. Z samej takiej obserwacji już coś wynika. Potem przechodzisz na nowszą wersję z 2003 i widać, że tego nie już ma, autorzy remaku i kolejnych części nie rozumieją w ogóle oryginału, któremu chcą dorabiać sequele. Choć film z 2003 sprawdza się jako solidny, młodzieżowy horror.
Osobiście polubiłem wersję z 2003 roku. Był to też pierwszy film z cyklu jaki obejrzałem i niewykluczone, że znajomość tego obrazu rzutuje teraz na mój odbiór pierwowzoru, ale w oryginale nie doszukałem się interpretacji o której wspominasz powyżej. I właśnie to mnie zastanawia, bo jeśli pierwowzór jest filmem antywojennym, to poprzez jakie rozwiązania on się w takie ramy wpisuje? Czy laik oglądający ten film w ogóle ma jakieś szanse je dostrzec, czy raczej takie wnioski jak powyżej stanowią wypadkową komentarzy reżysera i scenarzysty i dopiero przez pryzmat tychże można w ten sposób zinterpretować ten film? Proszę mnie uznać za staroświeckiego, ale o ile rozumiem istotę metafory i doceniam jej obecność w dziełach popkulturowych, to wydaje mi się że w tej materii również są pewne granice i że dzieło powinno bronić się samo przez się. Jeśli przypadkowy autostopowicz tnie się nożem i ktoś mówi że to jest metafora dla spaczonych polityków zasiadających w administracji Nixona, którzy reprezentują autodestrukcyjny system w ramach którego wysyłają własnych ludzi na śmierć (nie sugeruję że ty tak napisałeś), to dla mnie jest to ekwiwalent pójścia na wystawę sztuki awangardowej i wpadanie w zadumę na widok banana przyczepionego do ściany taśmą izolacyjną i doszukiwania się w tym głębszej wartości niż jest. I to jest poważne pytanie: na którym etapie oglądania "Teksańskiej masakry piłą mechaniczną" z 1974 roku normalny, zdroworozsądkowy widz nie aspirujący do bycia odklejonym od rzeczywistości znawcą kinematografii trzymającym książkę w lewym ręku i kubek z matchą w drugiej miałby wyciągnąć jakiekolwiek wnioski natury politycznej z powyższego filmu opierając się tylko i wyłącznie na dziele samym w sobie?
Z kontekstu całości. Filmy faktycznie dobre to często takie, których treści przeciętny widz nie zauważy. Ilu wie o co naprawdę chodzi w Odysei kosmicznej albo Lśnieniu? W przypadku Teksańskiej... metaforą wojny może być cała ta historyjka a nawet sam tytuł. Jakby przyjąć, że hippisi idą w tym filmie na ubój jak bydło to można zastosować analogię do żołnierzy idących na wojnę i są trochę jak tu w filmie, jednostki idące na ubój w rzeźni albo na tortury na terenie wroga. Leatherface to satyra na żołnierza doskonałego, który ślepo wykonuje rozkazy a każdy intruz od razu dostaje młotem w łeb. Wyprany z cech ludzkich automat do uboju. I można tak dalej snuć. "Piła mechaniczna" to symbol technologii do robienia skuteczniejszego kuku bliźniemu, Pod ten przedmiot można podstawić coraz lepsze czołgi, helikoptery, wszystkiego tego co było nowe na polu walki. I tu jest różnica między oryginałem a jego nowszą wersją. Film Nispela chyba robił aluzje do WTC jak i wszystkie te horrory wtedy, ale tak naprawdę jest o niczym. Kolejna konfrontacja bezbronnego, przeciętnego człowieka z siłami zła. Mroczny klimat remaku jest jak z blockbustera, który tylko usiłuje odtworzyć dawną magię i grozę. Ale nic z tego nie wynika. Z oryginału klimat jest taki jakby jego autor zastanawiał się nad światem.
Jestem w stanie do pewnego stopnia takie przesłanie zrozumieć i jako odbiorca masz pełne prawo do formułowania takiej opinii oraz do interpretowania utworu podług własnego widzimisie. Ale pragnę powiedzieć jedno: gdy dzieło zostaje wydane (książka, film, piosenka, gra komputerowa) to autor traci wtedy niejako władzę nad nim, bo nie ma już monopolu na narzucanie innym ludziom tego w jaki sposób go mają interpretować. Jeśli reżyser miał założenie według którego chciał zawrzeć w tym utworze przesłanie natury politycznej, to - zabrzmi to chamsko - może sobie mieć takie założenie, ale to nie oznacza że wypełnił je na tyle klarownie by widz miał je dostrzec. Jeśli ktoś napisze książkę o psie, bo przeżył traumę wojenną, ale w samej książce nie ma ani wojny, ani metafor jednoznacznie z nią powiązanych, to dla czytelnika, który o tym nie wie, to po prostu opowieść o psie. Jeśli bawimy się już w głębokie interpretacje (a więc również i w nadinterpretacje), to do wyciągnięcia konkretnych wniosków jakie autor chciał byśmy wyciągnęli ta symbolika musiałaby być w miarę klarowna. W "Teksańskiej masakrze" ja jako zwykły chłop, który nie uważa się za konesera kinematografii ale filmy lubi oglądać - nie widzę tego. A nawet gdybym widział, to co to kogo obchodzi czym autor się inspirował i co chciał przekazać? Utwór już powstał i jest oddzielnym bytem nad którym twórca nie ma już władzy. Wypuścił go już z rąk, może napisać kontynuację, ale tego konkretnego utworu już nie ma jak tknąć i teraz oddaje on władzę w ręce odbiorców by jego dzieło zinterpretowano i skrytykowano od góry do dołu. Więc skoro nie można go już tknąć, to potem zaczyna się impreza pod tytułem: "odczytujemy jasne sygnały zostawione przez autora albo dorabiamy do całości ideologię". I to jest mój problem z interpretacjami takimi jak powyżej. Masz do niej pełne prawo, ale dla mnie to nie jest już odczytywanie sygnałów, ale dorabianie ideologii właśnie i idę o zakład że jest wielu fanów tego filmu którzy dochodzą do podobnych interpretacji ale nie dochodzą do nich bazując na dziele samym w sobie (tak jak ty powiedziałeś że sam to wszystko zrozumiałeś) ale przeczytali któregoś razu wywiad z reżyserem, gdzie ten powiedział o co mu chodziło i teraz to powtarzają próbując stworzyć pozór wyższości intelektualnej ponad wszystkimi którzy obejrzeli ten film i jedyne co z niego wyciągnęli to slasherową rozrywkę. Jeden świr biega za młodymi ludźmi z piłą mechaniczną a ktoś to ogląda i stwierdza: "ty, to jest krytyka powojennego społeczeństwa amerykańskiego". Macie do tego pełne prawo, ale dla mnie to już zahacza o absurd. Przepraszam, ale jestem na to zbyt prosty.
Może faktycznie. W końcu świr biega też w kolejnych częściach ale tamte nastepne filmy do pięt nie dorastają oryginałowi. Ciekawe czemu? A to, że jest to polemika z tradycją horroru też nie widzisz? No, trzeba oddzielić grubą krechą pierwszy film, może i drugi a następne. TCM wcale nie ustępuje Psychozie a jest lepszy nawet od Milczenia owiec.