Po premierze TCM wielu krytyków rozpływało się z zachwytu nad warsztatem Hoopera. Facet zdołał wywołać popłoch bez wybebeszania flaków. Zrzucano to na karb jego reżyserskiego geniuszu. Tymczasem prawda okazała się banalniejsza. Hooper nigdy nie był geniuszem, on po prostu tak nakręcił film, bo próbował załapać się na certyfikat PG. Ostatecznie film otrzymał R i zapisał się w świadomości zbiorowej jako jeden z najbardziej szokujących obrazów w dziejach kina.W przypadku recepcji „Teksańskiej masakry” ważny jest kontekst historyczny. Dla współczesnego widza być może nie ma on większego znaczenia (i słusznie), niemniej warto w telegraficznym skrócie prześlizgnąć się po wydarzeniach, które wpłynęły na kształt amerykańskiej kinematografii przełomu lat 60. i 70. ubiegłego wieku.
Wszystkie te kwestie czynią film Hoppera nie tylko świetnie zrealizowanym, klimatycznym horrorem to jeden z pierwszych slasherow i najważniejszych przedstawicieli krwawej fali, która zalała amerykańskie kino na przełomie lat 60. i 70.