Otóż oglądałam kiedyś wersję "Masakry" z 2003 roku (jeśli dobrze pamiętam, ogólnie
chodzi mi o tę nowszą) i film mnie załamał. Wiem, że to jest horror gore (ogólnie nie
przepadam, ale myślę, że kilka filmów warto obejrzeć) i tam powinno być dużo krwi, flaków,
wrzasków, potworków itp., ale co mnie razi w tym filmie - głupota głównych bohaterów, która
jest nagminna w hollywodzkich horrorach. Tam wszyscy byli porąbani i widać to było z
daleka, a oni pakują im się w sam środek piekła. Każdy ćwierćinteligent zrozumiałby, że
szeryf nie jest przy swoich zmysłach, a oni pomagają mu pakować w folię dziurawą głowę
dziewczyny, która popełniła samobójstwo - wiem, że film miał być obrzydliwy, ale nie można
było zachować chociaż jednej trzeciej sensu?
I stąd moje pytanie - czy warto zabierać się za starszą wersję tego filmu? Czy tam też krew
leje się strumieniami, a sensu w tym tyle, co w późniejszej wersji? Czy może jednak film
jest wart obejrzenia, a jego nowsza wersja to zwyczajne nieporozumienie? Bo, powiem
szczerze, z jednej strony mnie kusi, z drugiej nowsza wersja skutecznie mnie odstraszyła.
I drugie pytanie - czy to jest film oparty na faktach? Gdzieś czytałam, że owszem, gdzie
indziej, że nie i, jeśli chodzi o nowszą wersję, to wydaje mi się bardziej prawdopodobne, bo
świadomość, że mogą istnieć ludzie aż tak skrajnie głupi mnie przeraża...
Absolutnie TAK !
Moja droga, "Teksańska masakra piłą mechaniczna" Hoopera z 1974 to arcydzieło kina i na pewno najlepszy horror z jakim się zetknąłem! (a jako, że jest to mój ulubiony gatunek widziałem całkiem sporo)
Jeśli chodzi o ograne chwyty w slasherach, głupotę bohaterów czy inne takie - tutaj nie ma o tym mowy - rozwój akcji potrafi zaskoczyć (chociaz film był podrabiany setki razy, o czym pewnie wiesz), wszystko trzyma się kupy i tworzy zgraną logiczna całośc jak w mało którym filmie.
Krwi jest bardzo mało - większość przemocy zasugerowana, głównie przemoc psychiczna. Okrucieństwo kanibali szokuje, przeraża i odraża, wszystko jednak zachowuje dobry smak i ton.
Twórcy w tym filmie stworzyli cały unikalny świat rodem z koszmaru, gdzie każda napotkana osoba jest zdeformowana, zniekształcona, zdegenerowana.
Zawsze z dumą zaznaczam, że TCM'74 to mój ulubiony film.
Nową wersją zupełnie się nie przejmuj, bo to bezmózgi horrorek robiony dla kasy, żerujący na sławie wybitnego filmu.
Co do prawdziwości wydarzeń - film jest luźno inspirowany postacią Eda Geina, mordercy-kanibala z Teksasu. Jednak są zasadnicze różnice - Gein działał sam, nie pomagała mu żadna szalona rodzinka, co wiecej zabijał on ofiary na miejscu i dopiero martwych oporządzał - jadł ich mięso i robił sobie meble i ornamenty z ich kości, a ze skóry abażury i ubrania.
Dzięki.:) W sumie już dawno miałam ochotę obejrzeć ten film, ale w wypożyczalniach wideo i dvd w moim mieście jest tylko nowsza wersja, o zgrozo!
Ponowię próby obejrzenia tego filmu i mam nadzieję zrobić to już niebawem, a wtedy podziele się opinią. Mam nadzieję, że jest dokładnie tak, jak mówisz, bo dobry horror nie jest zly. :)
Obejrzałam. Zdecydowanie lepsze od nowszej wersji (a teraz, o zgrozo, wyszedł jeszcze film z podtytułem: Początek. Po "Egzorcyście" nie mam chyba jednak na niego ochoty). Przede wszystkim, podobało mi się, że od początku filmu nie było wiadomo, kto przeżyje. Postać "final girl" pojawiła się tak naprawdę dopiero wtedy, kiedy reszta jej przyjaciół nie żyła (tuż przed tym myślałam, że bohaterem, któremu dane będzie przeżyć, będzie Franklin). Tutaj nie ma również takiej głupoty głównych bohaterów (owszem, są momenty, w których wykazują się lekkomyślnością, ale tak naprawdę Franklin np. bardzo mądrze analizował sytuację). To była miła odmiana po wersji z lat dwutysięcznych. Tam bohaterowie zatrzymali się w miasteczku, w którym tylko brakowało neonu: Uwaga, tu grasują seryjni mordercy. Zapraszamy!, mimo że wyraźnie ostrzegała ich przed tym autostopowiczka (ba, nawet rozwaliła sobie głowę!), ale bohaterów to nie ruszało. Poza tym, wyraźnie było zaznaczone, kto tę młóckę przeżyje. No i więcej jednak wybacza się pierwowzorowi - jeśli można to tak nazwać, bo fabuła, mimo że ogólnie podobna (sam zarys), to jednak inna - i to też była miła odmiana, bo spodziewałam się, że późniejsza wersja "Masakry..." żywcem czerpała z pierwszej części, a jednak były za to zmiany (za to chyba podniosę plusik tej późniejszej wersji). Trudno za tę miłą odmianę chwalić reżysera akurat tej wersji, bo jednak to późniejsza wersja musiała wprowadzić jakąś zmianę, ale chodzi mi ogólnie o to, że fajnie jest obejrzeć film, nie wiedząc tak naprawdę, co się za chwilę stanie. :)
Miło obejrzeć klasykę filmów tego typu, żeby wiedzieć, od czego się to wszystko zaczęło. :)
Ciesze się, ze jednak na pozytyw. ;)
Dla mnie ten film to alfa i omega. Uwielbiam go po prostu. ;D
FIlm jest o tyle na faktach, że postaci Leatherface'a i Autostopowicza są oparte na autentycznym socjopacie Edzie Geinie, który był hienią cmentarną (Autostopowicz), zabił własną matkę i mówił jej głosem. [W swoim domu trzymał ludzkie tusze - Leatherface]. Piły łańcuchowej jednakowoż nie używał.