PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=10092}

Teoremat

Teorema
7,0 3 619
ocen
7,0 10 1 3619
7,4 16
ocen krytyków
Teoremat
powrót do forum filmu Teoremat

Zdarzają się takie sny w życiu, po których trudno jest powrócić do rzeczywistości. Nie ma to nawet związku z odmienieniem sposobu myślenia, a bardziej metafizycznym objawieniem, dotknięciem, zetknięciem, połączeniem i obcowaniem z Absolutem. Jedno z takich marzeń sennych trwało nieco ponad 90 minut.
Próbowałam podejść do napisania paru zdań w różnych momentach. Jednak żaden nie wydawał się na tyle dobry, aby chociaż na chwilę uporządkować myśli. Idąc za radą Baudelaire’a spróbowałam podjąć rzuconą mi przez Pasoliniego rękawicę nawet po dawce etanolu. Jednak i to nie wydaje się być skuteczne.

Piera Paolo postrzegałam jako ciekawą postać, która raczej nie wzbudzi u mnie większych doznań. Jako, że ciągnie mnie do wyraźnych, kontrowersyjnych osobistości, postanowiłam zaryzykować, bo wypada chociaż znać. Wybór padł na „Teoremat”. To nie film, a bardziej mistyczne doświadczenie [dosłownie (sic!)], w którym symboliczne znaczenia obrazu spokojnie można mnożyć w nieskończoność.
Przesiąknięty biblijnymi odniesieniami poemat, nie można nie odebrać w bezpośrednim przełożeniu na wiarę. Ludzie ukazani tu przez pryzmat burżujskiej rodziny, odnoszą się bezpośrednio do rysu ludzkich podejść, ale w jeszcze głębszym i obszerniejszym stopniu, stanowią wielowątkowe rozwinięcie gnębiących PPP kwestii, które w niektórych wypadkach spokojnie można uznać za obsesje. Nawet jeśli nie potrafisz dostrzec wielkości tego obrazu w jakimś innym aspekcie, nie możesz jej nie uznać w kontekście tak spójnej, ciągłej opowieści pomimo lub na przekór całkowitej odmienności fragmentów. Nawet wytrwały matematyk zapewne poległby na poszukiwaniu wydawałoby się nieistniejącego mianownika. PPP nie dość, że go odnalazł, to jeszcze tak zgrabnie wykorzystał. Jest nim niejednoznaczna istota.
Pewnego dnia zjawia się gość, którego tożsamość nie jest nam wyjaśniona. Od tej pory kończą się żarty, a zaczynają schody bowiem tracimy stabilny grunt pod nogami, wkraczając na tereny symboli. Ów przybysz odbywa stosunki seksualne ze wszystkimi członkami rodziny, po czym odchodzi. Sam akt seksualny jest tu formą osiągnięcia samoświadomości, oczyszczeniem piany sprzed oczu, odczuciem nicości istnienia ludzkiego. Zestawienie cielesności jako przekroczenie do strefy sacrum, odniesienie do transgresji, przywodzi mi na myśl samego Bataille’a. Dopiero gdy przyjrzymy się temu bliżej, gość wydaje się być Chrystusem, czy jakimkolwiek innym Bogiem, objawiającym się człowiekowi – tu w formie prokreacji. Samo postawienie obok siebie Boga i seksu budzi kontrowersje, nie mówiąc już o ich utożsamieniu. Jest to zabieg celowo prowadzący do oburzenia, wywołania skandalu. Uderza to w chroniony punkt stabilności, podrażnia delikatną błonę jaką tematy tabu są otoczone. Nie można przejść obojętnie wobec tego typu prowokacji. Swego rodzaju szok, jaki takie zestawienie funduje prowadzi powoli do burzenia kolejnych utworzonych w głowie murów, prostego, jednoznacznego sposobu myślenia. Kiedy z owych fortyfikacji pozostanie jedynie gruzowisko dostępujemy łaski wyzwolenia. Wyzwolenia właściwie ze wszystkiego – z naciskiem na własne, określone JA. To forma gwałtu jaki twórca przeprowadza na widzu, gwałtu wyjątkowo ohydnego, bo poziom przemocy w nim zastosowany wzrasta do rozmiarów wręcz karykaturalnych. Jak Haneke – jego celem jest intelektualna niezależność jednostki, poszerzenie jej horyzontów, podarowanie wolności stanowienia własnych tez, autonomicznego myślenia.
Porzucając te luźne koncepcje odnośnie gwałtów w ogóle, próbując dalej rozliczyć się z „Teorematem”, dochodzę do wniosku, że największego znaczenia nie można przypisać obecności tej tajemniczej istoty, a opuszczeniu jakie zapanowuje po jej odejściu. We wszystkich postaciach ów gość rozbudził czy też stworzył, być może dawno uśpioną pustkę. Wszystkie pokłady strachu, żalu, smutku, samotności, bojaźni, utraty złudzeń eksplodują w tym momencie z ogromną mocą, pokrywając naszych bohaterów lawą niedozwolonych w cywilizowanym świecie, rządzącym się ściśle określonymi zasadami obyczajowymi, skłonności i myśli przez które ich zachowania delikatnie mówiąc, wydają się ekscentryczne. Krocząc za wspomnianym Bataillem, jakaś przestrzeń w nas, kiedyś bez reszty wypełniona Bogiem, jest miejscem jego śmierci. Pozostaje nam boża pustka. I tu wkraczamy na teren, gdzie jedynie od osobistej percepcji możemy ocenić istotę owej luki. Każdy, jak podejrzewam, wierzący traktuje to jako potwierdzenie swojej wiary, czuje swoją wyższość nad niewiernymi, jako, że doświadcza pełnego wypełnienia jego życia, może odczuć szczęście, bez goryczy tęsknoty. Czuje się pewnie na tym gruncie i twierdzi, że każdy stworzony jest do wiary, że ta przestrzeń jest dowodem na obecność Boga w naszym życiu, że jesteśmy wprost zaprogramowani w kierunku religijnym. Natomiast po drugiej stronie barykady czają się ludzie, do których odczuwam zdecydowanie większą bliskość. Ofiarą ich wewnętrznej walki z rzeczywistością, jest właśnie ten, który umierać nie powinien – Bóg. Sporo racji jest w tym, że większość z nich miota się w transie, bez punktu zaczepienia, bez żadnej stabilizacji. Coś na wzór permanentnego spadania, obijając się przy tym od krawędzi rzeczywistości. Ale absurdalnie tym właśnie się jarają. Cierpienie, smutek stają się częścią ich istoty. Oczywiście, w momentach gdy dopada ich rozpacz, rzecz naturalna, pragną podnieść się z choroby, ale nie może temu nie towarzyszyć poczucie straty. W mojej ocenie, to właśnie te destrukcyjne uczucia, przepełniające dekadentyzmem, sprowadzają na samo dno człowieczeństwa, a to właśnie tam budzą się demony, tworzą widma i dopadają obłędy. Paradoksalnie, to tam właśnie mnie ciągnie, to świadomie komplikuję sobie życie, aby chociaż przez chwilę otrzymać, chociażby namiastkę tego co tam mogę znaleźć. Popadam w autodestrukcję, bo wolę chlać wódę z Cave’m niż unosić pieśni pochwalne w anielskim chórze. W zasadzie to już trochę zboczyłam z tematu, bo niewiele ma to wspólnego z filmem, ale tak już mi się napisało, o!

Bez boskich odniesień całość można potraktować w bardziej ludzkim, przyziemnym znaczeniu. Rodzina obrazuje chłodne, obojętne stosunki międzyludzkie. Istniejemy, a bardziej wegetujemy obok siebie patrząc, a nie widząc. Obserwując ludzi z wysokości, oddalenia, nie jest się samotnym. Samotność doskwierać zaczyna dopiero w momencie zbliżenia się. Nie można wtedy uniknąć ich obecności, ciągle się przecież o nas ocierają, przechodzą, dotykają. Nieustanne obcowanie z nimi doprowadza do zniszczenia naszej własnej tożsamości, przejścia w stan apatii. Ślepego podążania za upływającym czasem. Minuty bez znaczenia. Nasze istnienie degraduje się do fizycznej obecności. Gość jest tu impulsem wyciągającym z bezruchu. Jest doświadczeniem śmierci. Jak to Cioran rzekł – zdrowi, przeciętni, normalni ludzie nie odczuwają go. To doświadczenie wywołuje agonię, wewnętrzny zgrzyt pomiędzy świadomością, a nicością wszechrzeczy. Odsłania się przed nami pustka egzystencji, jej banalność, przyziemność. Niektórzy, których przedstawicielami są bohaterowie „Teorematu”, szukają w tym momencie ucieczki, zagłuszenia nieznośnego trzasku rozpadającej się iluzji w sztuce, ideologiach, mistycznych doświadczeniach czy też przygodnych kontaktach seksualnych. Jednakże kończą tak samo – pogrążając się w chorobie psychicznej lub obnażeni na pustyni wznoszą krzyk rozpaczy ku pustym niebiosom.
Gość jest nową osobą w domu, gdzie gdyby nawet kiedyś istniały, nie tylko wzajemne uczucia, ale jakiekolwiek zainteresowanie otaczającymi osobami, zostały pogrzebane pod rutyną, monotonią, obojętnością. Nie ma mowy o otworzeniu się przed kimś, wszyscy mieszkańcy są nie do końca szczerzy nawet sami ze sobą. I nagle pojawia się ktoś obcy, kogo nie znamy i to doprowadza do pozbycia się strachu przed psychologicznym ekshibicjonizmem. Zwłaszcza w chwili, gdy ten ma odejść. Trudno w tym momencie jakkolwiek obradować nad początkami takiego stanu rzeczy i obarczana grzechami za nie cywilizacja, która tworzy nasze życie coraz bardziej wygodnym, mniej wymagającym, też nie wypada przekonująco w roli winowajcy. A zauważyłam, że zwykło się ostatnio tak sądzić. Podejrzewam, że strach przed uzewnętrznieniem towarzyszy nam od zarania dziejów. Ma wymiar ogólnoludzki. I przypisywanie, jakoby znieczulała nas najbardziej nowoczesność jest nadużyciem. Być może popkultura spłyca człowieka, ale jak już gdzieś napisałam, wolę takiego spłyconego człowieka, rozprawiających o tipsach, niż tych, którzy są gotowi przypier.dolić komuś w imię Jezusa, ojczyzny czy jakiejkolwiek innej idei.

Dla mnie „Teoremat” miał wydźwięk w tonacji nihilistycznej. Rzadko zdarza mi się obejrzeć tak niesamowitą opowieść, tak elastyczną przy interpretacjach. Przez cały seans siedząc jak zahipnotyzowana, zakochując się w tym co widzę, czując jakieś metafizyczne ramiona tego filmu oplatające się wokół mnie, z początku w miłym uścisku, aby na koniec przydusić i nagle wszystkie skumulowane przez ten czas doznania wyrażone w tym przeraźliwym krzyku mężczyzny na pustyni. Krzyku niemożności, bezsilności, zwątpienia, przerażenia jaki wywołał porażający, oślepiający na moment przebłysk światła świadomości w tych jaskiniach letargu. Bo to opowieść o konsekwencjach nadmiernego myślenia, o tym do czego doprowadzić może świadomość własnej marności, oprzytomnienie.

Źle mi pisać o rzeczach, które mnie przerastają. W zasadzie to bardzo trudno cokolwiek zauważyć z pozycji klęczącej. Patrząc teraz na to co napisałam, nie mogę pozbyć się upokarzającej pewności, że właśnie przedstawiłam strzępki chaotycznych myśli, wyrazy powtarzane w sposób łopatologiczny. Cóż, wielkość PPP nie jest na moje skromne intelektualne progi. Pardon. Czułam, że muszę coś napisać, a po prostu nie mogę. O niemożności moja, po cóż mi ty…

-------------------------------------------------------------------------------- ------------------------------------------
Przypomnijmy sobie jeszcze, dla utrwalenia, definicję Absolutu:
Absolut (łac. Absolutus = zupełny, bezwzględny) w niektórych poglądach filozoficznych – byt niezależny od innych, nie mający przyczyny, nieograniczony, doskonały, pojmowany na ogół jako niezmienna, wieczna, jedyna i konieczna podstawa rzeczywistości, od której wszystko inne jest zależne (np. absolutny duch, absolutne ja, Bóg, Teoremat).

ocenił(a) film na 10
Revenga

„Niektórzy mówią, że odnaleźli Boga ukrytego w ich duszach, oczekującego niejako na chwilę, w której zostanie odkryty, inni wolą mówić o Bogu, który przychodzi do nich w bierze ich dusze w posiadanie. Niektórym przydarza się to w nagłych, nieoczekiwanych chwilach iluminacji, inni przechodzą przez długie okresy męczarni, zagubieni na „duchowej pustyni”, ogarnięci rozpaczą i pewni swego potępienia. Wszyscy zdobywają niezachwianą i bezpośrednią, odporną na wszelką krytykę, nieintelektualną wiedzę o tym, co metafizycy w swym języku mają za fundamentalne zasady religijnego obrazu świata: o Boskiej konieczności i przygodności świata.”
Właśnie czytam sobie Kołakowskiego „Jeśli Boga nie ma…” i natrafiłam na ten fragment. Wprost nie potrafię uwierzyć, jak bardzo mi to na myśl „Teoremat” przyniosło. A może to tylko wynik mojej nowej obsesji na punkcie PPP i tego filmu oraz niemożności wyrzucenia ich z głowy?

ocenił(a) film na 4
Revenga

Zacznę od tego, że ten film, jako całosc (a nie jakaś konkretna część, czy sceny) był dla mnie obleśny i drażniący. Coś jak melodia, dźwięk, który z niewyjaśnionych w zasadzie powodów drażni nas straszliwie (choć też o proporcjach nie można zapomnieć. w skali 1-10, gdzie 1 to furia i rzucanie przedmiotami w samoobronie, a 10 - niemal obojętność, ten film drażnił mnie na poziomie: ok 5)
A więc - wszelka symbolika i ukryte znaczenia niezbyt mnie interesowały. Nic mnie nie pchało ku temu, aby się nad nimi pochylać jakoś specjalnie.

================================================================================ =============
"Ów przybysz odbywa stosunki seksualne ze wszystkimi członkami rodziny, po czym odchodzi. Sam akt seksualny jest tu formą osiągnięcia samoświadomości, oczyszczeniem piany sprzed oczu, odczuciem nicości istnienia ludzkiego. Zestawienie cielesności jako przekroczenie do strefy sacrum, odniesienie do transgresji, przywodzi mi na myśl samego Bataille’a. "
================================================================================ ==============
Ja nie kupuję takich symboli. Akt seksualny -> samoswiadomosc. Dłubanie w nosie -> nostalgia i zaduma. Skakanie na lewej nodze -> duma i uprzedzenie, a na prawej -> wojna i pokój.
Nie czuję tego kompletnie.
A Bataille - nie znam człowieka. ;)

Poza tym - nie specjalnie w tym filmie zobaczyłem ten przypływ samoswiadomosc. Gdzies mi musiał umknąć między kolejnymi aktami seksualnymi (których na szczescie nie pokazano).

================================================================================ ==============
"Dopiero gdy przyjrzymy się temu bliżej, gość wydaje się być Chrystusem, czy jakimkolwiek innym Bogiem, objawiającym się człowiekowi – tu w formie prokreacji. Samo postawienie obok siebie Boga i seksu budzi kontrowersje, nie mówiąc już o ich utożsamieniu. Jest to zabieg celowo prowadzący do oburzenia, wywołania skandalu."
================================================================================ ==============
Ale było moje zdziwienie, gdy po obejrzeniu filmu wchodzę na filmweb i widzę, że ludziom ten gosc z Chrystusem lub bogiem się kojarzy. Ja zupełnie na taki pomysł nie wpadłem. Z diablem raczej jakis rogatym.
No ale - fakt, analogię można znaleźć, ale takowe zestawienie nie jest dla mnie ani ciekawe ani intrygujące.

================================================================================ ==============
"Nie można przejść obojętnie wobec tego typu prowokacji. Swego rodzaju szok, jaki takie zestawienie funduje prowadzi powoli do burzenia kolejnych utworzonych w głowie murów, prostego, jednoznacznego sposobu myślenia. Kiedy z owych fortyfikacji pozostanie jedynie gruzowisko dostępujemy łaski wyzwolenia. Wyzwolenia właściwie ze wszystkiego – z naciskiem na własne, określone JA. To forma gwałtu jaki twórca przeprowadza na widzu, gwałtu wyjątkowo ohydnego, bo poziom przemocy w nim zastosowany wzrasta do rozmiarów wręcz karykaturalnych."
================================================================================ ==============
Najpierw to w tym tego Boga by trzeba było zobaczyć. Ja nie widziałem, więc jakoś mi się upiekło :)


================================================================================ ==========
"Krocząc za wspomnianym Bataillem, jakaś przestrzeń w nas, kiedyś bez reszty wypełniona Bogiem, jest miejscem jego śmierci. Pozostaje nam boża pustka. I tu wkraczamy na teren, gdzie jedynie od osobistej percepcji możemy ocenić istotę owej luki. Każdy, jak podejrzewam, wierzący traktuje to jako potwierdzenie swojej wiary, czuje swoją wyższość nad niewiernymi, jako, że doświadcza pełnego wypełnienia jego życia, może odczuć szczęście, bez goryczy tęsknoty. Czuje się pewnie na tym gruncie i twierdzi, że każdy stworzony jest do wiary, że ta przestrzeń jest dowodem na obecność Boga w naszym życiu, że jesteśmy wprost zaprogramowani w kierunku religijnym. Natomiast po drugiej stronie barykady czają się ludzie, do których odczuwam zdecydowanie większą bliskość. Ofiarą ich wewnętrznej walki z rzeczywistością, jest właśnie ten, który umierać nie powinien – Bóg. Sporo racji jest w tym, że większość z nich miota się w transie, bez punktu zaczepienia, bez żadnej stabilizacji. Coś na wzór permanentnego spadania, obijając się przy tym od krawędzi rzeczywistości. Ale absurdalnie tym właśnie się jarają. Cierpienie, smutek stają się częścią ich istoty. Oczywiście, w momentach gdy dopada ich rozpacz, rzecz naturalna, pragną podnieść się z choroby, ale nie może temu nie towarzyszyć poczucie straty. W mojej ocenie, to właśnie te destrukcyjne uczucia, przepełniające dekadentyzmem, sprowadzają na samo dno człowieczeństwa, a to właśnie tam budzą się demony, tworzą widma i dopadają obłędy. Paradoksalnie, to tam właśnie mnie ciągnie, to świadomie komplikuję sobie życie, aby chociaż przez chwilę otrzymać, chociażby namiastkę tego co tam mogę znaleźć. Popadam w autodestrukcję, bo wolę chlać wódę z Cave’m niż unosić pieśni pochwalne w anielskim chórze. W zasadzie to już trochę zboczyłam z tematu, bo niewiele ma to wspólnego z filmem, ale tak już mi się napisało, o!"
================================================================================ ===========
Imponująco napisane, nie powiem,
Ja nie czuje jakoś tego problemu. To nie są problemy, dylematy z mojego świata. Lubię poczytać, pooglądać, ale jako intrygującą nowość.
Ja lubię słuchać i "podglądać swiat" Cave, Waitsa itp ale nie w nim aktywnie uczestniczyć. Do tego mnie zupełnie nie ciągnie.

================================================================================ ===========
"Rodzina obrazuje chłodne, obojętne stosunki międzyludzkie. Istniejemy, a bardziej wegetujemy obok siebie patrząc, a nie widząc. Obserwując ludzi z wysokości, oddalenia, nie jest się samotnym. Samotność doskwierać zaczyna dopiero w momencie zbliżenia się. Nie można wtedy uniknąć ich obecności, ciągle się przecież o nas ocierają, przechodzą, dotykają. Nieustanne obcowanie z nimi doprowadza do zniszczenia naszej własnej tożsamości, przejścia w stan apatii. Ślepego podążania za upływającym czasem. Minuty bez znaczenia. Nasze istnienie degraduje się do fizycznej obecności. Gość jest tu impulsem wyciągającym z bezruchu. Jest doświadczeniem śmierci. Jak to Cioran rzekł – zdrowi, przeciętni, normalni ludzie nie odczuwają go. To doświadczenie wywołuje agonię, wewnętrzny zgrzyt pomiędzy świadomością, a nicością wszechrzeczy. Odsłania się przed nami pustka egzystencji, jej banalność, przyziemność. Niektórzy, których przedstawicielami są bohaterowie „Teorematu”, szukają w tym momencie ucieczki, zagłuszenia nieznośnego trzasku rozpadającej się iluzji w sztuce, ideologiach, mistycznych doświadczeniach czy też przygodnych kontaktach seksualnych. Jednakże kończą tak samo – pogrążając się w chorobie psychicznej lub obnażeni na pustyni wznoszą krzyk rozpaczy ku pustym niebiosom. "
================================================================================ ===========
Ja nie czuje właśnie w tym filmie tego napływu swiadomosci, oswiecenia, przejrzenia na oczy.
Jacys tam ludzie, jakas tam rodzina (nie widziałem nawet jakiegos specjalnego chłodu, ja tam dużo chłodniejszy jestem :D), która zmienia się w bandę popierdoleńców (za przeproszeniem). Gdzie tu swiadomosc? Nie czuję (bo w suchych analizach można to zobaczyć wszystko, ale czuć - nie czułem).


================================================================================ ===========
"Gość jest nową osobą w domu, gdzie gdyby nawet kiedyś istniały, nie tylko wzajemne uczucia, ale jakiekolwiek zainteresowanie otaczającymi osobami, zostały pogrzebane pod rutyną, monotonią, obojętnością. Nie ma mowy o otworzeniu się przed kimś, wszyscy mieszkańcy są nie do końca szczerzy nawet sami ze sobą. I nagle pojawia się ktoś obcy, kogo nie znamy i to doprowadza do pozbycia się strachu przed psychologicznym ekshibicjonizmem. Zwłaszcza w chwili, gdy ten ma odejść. Trudno w tym momencie jakkolwiek obradować nad początkami takiego stanu rzeczy i obarczana grzechami za nie cywilizacja, która tworzy nasze życie coraz bardziej wygodnym, mniej wymagającym, też nie wypada przekonująco w roli winowajcy. A zauważyłam, że zwykło się ostatnio tak sądzić. Podejrzewam, że strach przed uzewnętrznieniem towarzyszy nam od zarania dziejów. Ma wymiar ogólnoludzki. I przypisywanie, jakoby znieczulała nas najbardziej nowoczesność jest nadużyciem. Być może popkultura spłyca człowieka, ale jak już gdzieś napisałam, wolę takiego spłyconego człowieka, rozprawiających o tipsach, niż tych, którzy są gotowi przypier.dolić komuś w imię Jezusa, ojczyzny czy jakiejkolwiek innej idei."
================================================================================ ===========
No tak, sprawa się wyjasnia. Ja sam jestem chłodnym odludkiem, samotnikiem (Chadzam sam, bez stada. Tak lubię, to mi odpowiada), a nie zwierzam się nikomu (a więc można by powiedzieć - strach przed psychologicznym ekshibicjonizmem do kwadratu). To wiec pewnie ważna przyczyna, dlaczego nie czułem "Teoremat".

Co do spłycony człowiek rozmawiający o tipsach vs. gotowy "przyp." komuś w imię idei - zawsze wolałem rozmawiać z tymi drugimi (ale tylko pod warunkiem, że umysły mają otwarte).

================================================================================ ===========
"Dla mnie „Teoremat” miał wydźwięk w tonacji nihilistycznej. Rzadko zdarza mi się obejrzeć tak niesamowitą opowieść, tak elastyczną przy interpretacjach. Przez cały seans siedząc jak zahipnotyzowana, zakochując się w tym co widzę, czując jakieś metafizyczne ramiona tego filmu oplatające się wokół mnie, z początku w miłym uścisku, aby na koniec przydusić i nagle wszystkie skumulowane przez ten czas doznania wyrażone w tym przeraźliwym krzyku mężczyzny na pustyni. Krzyku niemożności, bezsilności, zwątpienia, przerażenia jaki wywołał porażający, oślepiający na moment przebłysk światła świadomości w tych jaskiniach letargu. Bo to opowieść o konsekwencjach nadmiernego myślenia, o tym do czego doprowadzić może świadomość własnej marności, oprzytomnienie."
================================================================================ ===========
Rozumiem doskonale. Sam takie ekstazy w kilku filmach miewałem, jednak, to nie dla mnie nuty pisane. Nie to mi w duszy gra.

Jak widać niewiele byłem w stanie dodać, niż to zrobiłem w pozostałych 2 moich postach dotyczących tego filmu.

PS
Jeśli o religijno-teologiczne dylematy chodzi, to bardzo mi bliskie są raczej takie w stylu "Dekalog 1", bergmany czy z nowych np "Poważny człowiek".

ocenił(a) film na 10
addam23

Hm, a to czemu tak? W sumie mam za sobą (aż mi wstyd) tylko 2 obrazy PPP (kolejne już w drodze!). Jako 1. widziałam kilka dobrych lat temu „Kwiat tysiące i jednej nocy” i nic z niego nie pojęłam poza stwierdzeniem, że PPP nawet jeśli coś w sobie ma, to na pewno ja jeszcze nie mam tak wykrzywionej psychiki, aby to dostrzec i docenić. A być może byłam wtedy tak oburzona jego obscenicznością. Dobrze, że mi „Salo” w ręce nie wpadło, bo nie wiem jak mogłoby się to skończyć. Poszłabym spalić rytualnie podobiznę PPP, albo rzucać w nią lotkami, tudzież jakimiś kamieniami. „Teoremat” jest akurat całkiem inny, a wręcz zdziwiło mnie, że Pier Paolo nie pokazał dokładnie, ze wszystkimi szczegółami pewnych scen, jak to zwykł czynić. A co do twojej skali to poziom 1 osiągam za każdym razem przy Haneke. Asz, te „Funny Games”. Swoją drogą, jeśli już o nich mowa, to zadziwiające jak mogę tak bardzo zachwycać się rzeczą, która sprawia, że co 15min chodzę do kuchni po herbatę w ramach odreagowania. Nie mówiąc już o chęci przeniknięcia do ekranu i pobawienia się w jakiegoś Henry’ego Lee.
No tak, co do takich symboli to też czasem krzywo na to patrzę co by nie osiągać wymiarów kabaretowych w interpretacjach. Jednak tu akt seksualny -> samoświadomość... W ogóle postawiłabym to zdecydowanie wyżej niż dłubanie w nosie czy stanie na lewej nodze (chociaż tu przy PPP do jego komunistycznych zapędów można byłoby to odnieść, jednak żeby nakreślić pełną interpretacje musiałabym widzieć ułożenie małego palca w prawej dłoni i kąt padania promieni słonecznych na środkową część głowy bohatera). Gdyby PPP nie czerpał tyle z Markiza (de Sade oczywiście), a jego twórczość opierałaby się na skakaniu na prawej nodze, nie dość, że nie budziłby tylu sprzecznych opinii, to na pewno nie intrygowałby do takiego stopnia, jak robi to obecnie. Cielesność ma jednak dużo głębszy i ciekawszy wymiar, a PPP zdawał sobie z tego doskonale sprawę.
Może te skojarzenia to już wynik jakiegoś zboczenia w tym kierunku? Tak w ogóle, to kiedyś wykopałam tu na filmwebie bezbłędny cytat „to diabeł jakiś, a może już nawet sam szatan”. No nie ważne. Z czym go utożsamiasz to już sprawa osobista. Jednak takie porównanie nie wydaje ci się ciekawe, dlaczego?
Co do Pasoliniego i gwałtów, to szkoda, że nie widziałeś, bo wierząc pogłoskom, Pier zdecydowanie bardziej ucieszyłby się z dokonania go na tobie, niż na mnie :)
Cave to akurat takie moje alter ego. Gdy czytałam opowieści Waitsa o początkach, gdy grywał w hotelach... Nie ważne, koniec ! Jak się rozgadam o muzyce, to ciężko będzie mnie zatrzymać.
Specjalnie użyłam wulgaryzmu dla podkreślenia skrajności takiej postawy. Nie miałam na myśli raczej nikogo „z otwartym umysłem”, a zamkniętym, zabitym deskami, zabarykadowanym. Nie ulega żadnej wątpliwości, że „z otwartym umysłem” cenię sobie zdecydowanie wyżej. Jednak zaślepieni radykałowie powodują jedynie moją wściekłość. Poza tym – boję się ich.

No tak, bergmany. U mnie wciąż nierówność bergmany > pasolinie (czy jak to odmienić?) aktualne, chociaż „Teoremat” nie odstępuje. Jednak sposób w jaki Bergman wyjmuje sobie po kolei wnętrzności, dając nam do dokładnego obejrzenia jest bezkonkurencyjny. I tak rozdaję mu ciągle te 10.
A! I na „O-bi, O-ba” moja pora na odpowiedź, ale jakoś zebrać się nie mogę. Trzeba tam wrócić, bo ciekawie było.

ocenił(a) film na 4
Revenga

1. Ja najpierw "widziałem" (a w zasanie przeglądałem) "Salo" - co tu dużo mówić - 1/10 (a, co ciekawe - książkę de Sade przeczytałem jakos, a filmu oglądać nie byłem w stanie (nie musiałem czytając sobie tego wyobrażać)).
"Teoremat" to moje 2 z PPP spotkanie (nie ostatnie jednak na pewno).
Tak jak napisałem - nie chodzi mi o zniesmaczenie ohydnymi scenami, ale o całokształt. Forma dosc toporna, klimat do mnie nie trafił zupełnie, tematyka - słabo, słabo, więc i niesmacznosc niektórych scen bardziej daję się odczuć.
(mnie potrafi zniesmaczyć czasem jakas jedna niewinna scena zbiorowej masturbacji (bez pokazywania niczego) jak np w filmie Felliniego jakims. Albo jedna scena łóżkowa (nawet z ledwie uchwyconymi pułdupkami, i cyckiem), ale w filmie, w którym mi to kompletnie nie pasuje do klimatu.
Potrafią również zupełnie mnie nie wzruszać nawet bardzo brutalne i dewiacyjne filmy ( o książkach to nawet nie wspominam, bo tam to takie rzeczy czytam, że aż mówić nie ma co)

2. Bardzo lubię filmy Hanekego i one jakos nie wywołują u mnie takiego efektu.
Jesli chodzi o odreagowywanie co 15 minut od ochydy, przerażenia, zachwytu i rozpaczy, to tylko 1 film tak na mnie działał - "Eraserhead" (10/10!).

3. "Jednak tu akt seksualny -> samoświadomość.."
I pewnie tak jest. Tylko - dalej tego nie kupuję. Reżyser zawsze może sobie mówić co tam tylko chce, pod przykrywką i w formie jakiej tam sobie zażyczy. Tylko dla mnie rzeczą 2,3,4 rzędną jest odkrywanie w filmach tego co "poeta miał na mysli".
Powiem nawet więcej - bardzo lubię filmy Triera, ale wszystkie chyba zinterpretowałem sobie inaczej niż to w zamysle miał autor (i zupełnie mi to nie przeszkadza).

4. "Tak w ogóle, to kiedyś wykopałam tu na filmwebie bezbłędny cytat „to diabeł jakiś, a może już nawet sam szatan”. No nie ważne. Z czym go utożsamiasz to już sprawa osobista. Jednak takie porównanie nie wydaje ci się ciekawe, dlaczego?"
Pasoliniego, czy goscia z "Teoremat"?
Kim są reżyserowie niewiele mnie interesuje z tego co od biedy kiedys jakis wywiad z nimi przeczytam to okazuja sie albo switami, albo hipokrytami (kto wie co gorsze).

Porównanie goscia z Teoremat do diabła jest zupełnie nieciekawe (bo co, jest sobie diabeł i sobie diabli. Świetnie.).
Porównanie do Boga/Chrystusa niesie za sobą zalążek jakis tam ciekawszych rozważań, tyle że ja nie czuje tej boskosci w filmie, To raz. Dwa to - to co w mojej poprzedniej wypowiedzi napisałem - nie ma u mnie tęsknoty do Boga. Nigdy w takich kategoriach raczej nie mysle. Bóg w 100% deistyczny jest dla mnie jak najbardziej ok. Zawsze był.

5. "Co do Pasoliniego i gwałtów, to szkoda, że nie widziałeś, bo wierząc pogłoskom, Pier zdecydowanie bardziej ucieszyłby się z dokonania go na tobie, niż na mnie :)"
Dla jednych szkoda, dla innych szczęscie :)

6. "Nie miałam na myśli raczej nikogo „z otwartym umysłem”, a zamkniętym, zabitym deskami, zabarykadowanym. Nie ulega żadnej wątpliwości, że „z otwartym umysłem” cenię sobie zdecydowanie wyżej. Jednak zaślepieni radykałowie powodują jedynie moją wściekłość. Poza tym – boję się ich."
Są również zaslepieni nieradykałowie. Też czasem bywają niebespieczni. (radykałowie bywają oczywiscie czesciej). Są jednak sytuacje i chwile, w których radykalne działania i rozwiązania są optymalne.


ocenił(a) film na 4
addam23

Hmmm, widze, że naplotłem tu jakiś głupot na zmęczeniu skrajnym.

Wymiatając na bok te wszystkie offtopy spróbuję się odnieść do samego sedna tematu:

1. "Sam akt seksualny jest tu formą osiągnięcia samoświadomości, oczyszczeniem piany sprzed oczu, odczuciem nicości istnienia ludzkiego."
Co w tym filmie o tym świadczy? Co sprawia, że można stwierdzić, że bohaterowie odrzucają klapki z oczu, a nie dopiero je zakładają, albo - zmieniają na inne?
Zmiana w ich psychice jest oczywista, ale to w jaką stronę te zmiany powędrowały? Ja bynajmniej nic takiego nie dostrzegłem.
Skoro jednak niemal wszyscy recenzenci są z tym zgodni, to pewnie jest to prawdą. Ciekawi mnie - czego nie zauważyłem.


2. "dochodzę do wniosku, że największego znaczenia nie można przypisać obecności tej tajemniczej istoty, a opuszczeniu jakie zapanowuje po jej odejściu. We wszystkich postaciach ów gość rozbudził czy też stworzył, być może dawno uśpioną pustkę. Wszystkie pokłady strachu, żalu, smutku, samotności, bojaźni, utraty złudzeń eksplodują w tym momencie z ogromną mocą, pokrywając naszych bohaterów lawą niedozwolonych w cywilizowanym świecie, rządzącym się ściśle określonymi zasadami obyczajowymi, skłonności i myśli przez które ich zachowania delikatnie mówiąc, wydają się ekscentryczne."

Jak to się wiążę z Bogiem?
Sam akt stworzenia i pozostawienia ludzi samych sobie na ziemi (bynajmniej nie dając oczywistych wskazówek, że jesst inaczej)?
Czy może jednak Chrystus, który się objawił na chwilę i się zmył, po czym, pod wpływem jego nauk, ludzie w różne strony i kierunki wędrowali, nierzadko pozostawiając po sobie krew i zgliszcza? Wędrowanie po omacku na oślep?

Ten drugi kierunek wydaje się być ciekawszy, jednak ja widzę kryjącą się zaraz na początku drogi - ślepą uliczkę.
Czy Chrystus nowotestamentowy pozostawił po sobie pustkę, przez którą ludzie szukają do niego drogi po omacku?
Nie. Wskazał drogę.
Problemy wynikają zazwyczaj raczej z nie znajomości jej, lub - nadinterpretacji i dopowiadanie do rzeczywistego tekstu tego co chcielibyśmy zobaczyć, a jest wytworem naszych chorych umysłów.
A więc - Jezus nowotestamentowy? IMO nie.
Co innego jeśli dodatkowo wszelkie apokryfy brać pod uwagę. Niestety nie znam ich niemal zupełnie. Z tego co się orientuję, to największe różnice są w faktach z jego życia, a nie samego nauczania (choć mogę się mylić, bo moja wiedza na ten temat jest niemal żadna).

A Bóg?
Znowu - jeśli biblijny (lub inny księgowy) - wysyła gości do ludzi co jakiś czas. Wskazuje drogę.
Bóg nieksięgowy? Jest zupełną niewiadomą i żadnych punktów odniesienia nie ma.

Chyba trop - drogi do boga - jest w ogóle ślepy.

Może więc uczucia?
Jak piszesz dalej:

3. "jakaś przestrzeń w nas, kiedyś bez reszty wypełniona Bogiem, jest miejscem jego śmierci. Pozostaje nam boża pustka. I tu wkraczamy na teren, gdzie jedynie od osobistej percepcji możemy ocenić istotę owej luki. Każdy, jak podejrzewam, wierzący traktuje to jako potwierdzenie swojej wiary, czuje swoją wyższość nad niewiernymi, jako, że doświadcza pełnego wypełnienia jego życia, może odczuć szczęście, bez goryczy tęsknoty. Czuje się pewnie na tym gruncie i twierdzi, że każdy stworzony jest do wiary, że ta przestrzeń jest dowodem na obecność Boga w naszym życiu, że jesteśmy wprost zaprogramowani w kierunku religijnym. Natomiast po drugiej stronie barykady czają się ludzie, do których odczuwam zdecydowanie większą bliskość. Ofiarą ich wewnętrznej walki z rzeczywistością, jest właśnie ten, który umierać nie powinien – Bóg. Sporo racji jest w tym, że większość z nich miota się w transie, bez punktu zaczepienia, bez żadnej stabilizacji. Coś na wzór permanentnego spadania, obijając się przy tym od krawędzi rzeczywistości."

Nie wiem o jaką pustkę właściwie chodzi.
Tę co każe nam szukać odpowiedzi na pytania: skąd przybyłem, kim jestem, dokąd zmierzam?
Ta która każe nam szukać na świecie czegoś stałego, stałych prawd, ucieczki od nihilistycznej beznadziei w wersji depresyjnej, bądź cynicznej?
To co zawsze popycha człowieka ku jakiejś wierze, duchowości, sacrum?
Czy może po prostu coś co nazywają ludzie "bólem istnienia"?
Coś coś co sprawia, że ciężko nam się obejść bez jakiegoś uzasadnienia naszego istnienia. Po co? W jakim celu?

Nie za bardzo jak widać wiem co to "przestrzeń która była wypełniona Bogiem".


Dużo bardziej przemawia chyba do mnie druga, nieteologiczna interpretacja:
4. "Bez boskich odniesień całość można potraktować w bardziej ludzkim, przyziemnym znaczeniu. Rodzina obrazuje chłodne, obojętne stosunki międzyludzkie. Istniejemy, a bardziej wegetujemy obok siebie patrząc, a nie widząc. Obserwując ludzi z wysokości, oddalenia, nie jest się samotnym. Samotność doskwierać zaczyna dopiero w momencie zbliżenia się. Nie można wtedy uniknąć ich obecności, ciągle się przecież o nas ocierają, przechodzą, dotykają. Nieustanne obcowanie z nimi doprowadza do zniszczenia naszej własnej tożsamości, przejścia w stan apatii. Ślepego podążania za upływającym czasem. Minuty bez znaczenia. Nasze istnienie degraduje się do fizycznej obecności. Gość jest tu impulsem wyciągającym z bezruchu. Jest doświadczeniem śmierci. Jak to Cioran rzekł – zdrowi, przeciętni, normalni ludzie nie odczuwają go. To doświadczenie wywołuje agonię, wewnętrzny zgrzyt pomiędzy świadomością, a nicością wszechrzeczy. Odsłania się przed nami pustka egzystencji, jej banalność, przyziemność. Niektórzy, których przedstawicielami są bohaterowie „Teorematu”, szukają w tym momencie ucieczki, zagłuszenia nieznośnego trzasku rozpadającej się iluzji w sztuce, ideologiach, mistycznych doświadczeniach czy też przygodnych kontaktach seksualnych. Jednakże kończą tak samo – pogrążając się w chorobie psychicznej lub obnażeni na pustyni wznoszą krzyk rozpaczy ku pustym niebiosom.
Gość jest nową osobą w domu, gdzie gdyby nawet kiedyś istniały, nie tylko wzajemne uczucia, ale jakiekolwiek zainteresowanie otaczającymi osobami, zostały pogrzebane pod rutyną, monotonią, obojętnością. Nie ma mowy o otworzeniu się przed kimś, wszyscy mieszkańcy są nie do końca szczerzy nawet sami ze sobą. I nagle pojawia się ktoś obcy, kogo nie znamy i to doprowadza do pozbycia się strachu przed psychologicznym ekshibicjonizmem. Zwłaszcza w chwili, gdy ten ma odejść. Trudno w tym momencie jakkolwiek obradować nad początkami takiego stanu rzeczy i obarczana grzechami za nie cywilizacja, która tworzy nasze życie coraz bardziej wygodnym, mniej wymagającym, też nie wypada przekonująco w roli winowajcy."

Choć ja chyba byłbym skłonny bardziej nazwać to syndromem pustego pudełka czekoladek :) Reakcje i odczucia - bardzo podobne, tylko w innej skali. I to wszystko - bez żadnego wchodzenie w filozofie i prawdziwy obraz świata.

BTW - jest jeszcze syndrom pełnego pudełka czekolady (i jest dokładnie lustrzanym odbiciem "pustego"). Pomiędzy tymi stanami jest tzw "normalność".
Czy mając pełne pudełko czekolady dopiero dostrzegamy prawdę o świecie, czy może czekoladki przesłaniają nam prawdziwy jego obraz?
Czy mając puste pudełko czekolady dopiero dostrzegamy prawdę o świecie, czy może brak czekoladek przesłania nam prawdziwy jego obraz?
Czy znajdując się w stanie "normalności" dopiero, nie myśląc o czekoladkach dopiero dostrzegamy prawdę o świecię, czy może wręcz przeciwnie - jesteśmy pogrążeni w marazmie i rutynie, przez co nie tyle nie widzimy, co nie chce nawet nam się patrzeć?

ocenił(a) film na 10
addam23

1. Najpierw sama muszę się obronić, zanim i przed Pasolinim tarczę rozkładać zacznę – nigdy nie czytam recenzji czy opisów przed obejrzeniem. Nie lubię, gdy coś/ktoś narzuca mi sposób interpretacji, coś sugeruje, przez co później siedzę i szukam czy miał rację czy też nie. Z moim egocentryzmem preferuję skupić się na sobie. A opinie innych czytam później. I tak, aż zdziwiłam się, gdy wchodzę tu wygwiazdkować kolejny film, a spotykam się z tego typu interpretacjami. Więc może rzeczywiście coś w tym jest? Na twoje pytanie nie jestem w stanie odpowiedzieć. Nie podam ci konkretnej sceny, nie przytoczę wypowiedzi. Tak odczytałam go jako całość. Wymiana, zmiana czy pozbycie się klapek to kwestia, którą rozważać można jedynie na płaszczyźnie własnego światopoglądu. Nie ma żadnych intelektualnie wiarygodnych reguł, na podstawie których moglibyśmy przychylić się do którejś z tych opcji. To co napisałam w pierwszym poście, nie można potraktować inaczej jak w bezpośrednim przełożeniu na film. Tak go odczytałam. Nie jest to wynik mojego własnego pojmowania. Podobnie jak fragment, gdzie zmieniłam sobie osobę na pierwszą – to nie zwierzenie, a bardziej przykładowa wypowiedź. Chociaż jak teraz to przeglądałam, odnosi się takie wrażenie – można to gdzieś tu pozmieniać?

2. No i jak ci tu odpowiedzieć, kiedy właściwie to masz rację? Może spróbuję zaczepić się na początek na tej drodze. To, że wskazał, nie ulega wątpliwości, jednak, czy jest ona aż tak dosłowna, że jak twierdzisz – droga została wskazana, a to, że z niej zbaczamy to wynik nadinterpretacji? Czy jak dalej – dopowiadania rzeczy do tekstu? Jeżeli ktoś próbuje odczytywać w tym wypadku jego nauki inaczej, jak robi to kościół i cała teologia, jeżeli dopowiada sobie inne aspekty, czy nie będzie to dowód na niepełną satysfakcję z tych wytyczonych drogowskazów? A co z ludźmi takimi jak mój ulubiony filmowy duchowny, mam na myśli pastora z „Gości wieczerzy pańskiej”? Cała ta opowieść i wykucie na niej chrześcijańskiego sposobu życia są wynikiem działalności ludzkiej. Nic nie jest w stanie zadowolić wszystkich i nie inaczej jest również z tą historią. Jezus jako jedyna droga prowadząca do Boga? Potraktowanie tego, jako stosowanie się do jego nauk –tak, jednak jako ultimatum bezwzględnego zaakceptowanie Jego osoby i przymusowego pokochania (czy to możliwe?) – nie, a już jako monopol dla jednej religii na zbawienie dla jej wyznawców i możliwość poznania BOGA – zdecydowane nie. (Teraz by mi tu pisanie w 1. osobie było najwygodniejsze, ale aby uniknąć, przywołam sobie wyżej wymienionego pastora). Boga pojmuje bardziej jako coś Absolutnego. Nie odpowiada mu Jezus, właściwie to prawdopodobnie nawet go nie lubi. A może nie chce, żeby tak wyglądał Bóg? Jego chłodna obojętność wobec tego ucieleśnienia cnót moralnych nie przekreśla jego poszanowania dla ich wartości. Czy w tym wypadku „Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie” ma zastosowanie? Pastorowi nie odpowiada ta droga. Ma silną potrzebę Boga – Bergman kreśli to jako „jego milczenie”, u Pasoliniego może mieć to przełożenia na „pustkę” o której piszę później, jednak nie pokazaną tak dosłownie, bo i to celem nie było (ale to w części 3). I być może dlatego właśnie nie akceptuje do końca Boga księgowego, jakim go religia maluje, a interesującym wydaje się być jedynie ten drugi, bez punktów zaczepienia, jednak sugerowany na interweniującego i przejmującego się, na chrześcijańską modłę.

3. „Celem poszukiwania religijnego jest bliskość, którą człowiek traci w redukującym go do rangi rzeczy świecie pracy użytecznej.” Samo określenie „Bożej pustki” to metafora, a nie żaden ogólnoludzki standard, więc nic się nie martw i przestań się oglądać w poszukiwaniu dziur. Właściwie to wszystkie twoje wyżej wymienione pytania można byłoby tu zamknąć.

4. Pierwszy raz o tym pudełku słyszę. Skąd to jest?
W każdym bądź razie jeśli badamy już to pudełko, to pełny obraz można uzyskać jedynie poprzez przeanalizowanie pudełka wypełnionego czekoladkami, a następnie pustego. Biorąc pod uwagę to, że czekoladki pomiędzy 2 fazami pożarliśmy, można stwierdzić, że końcowy rachunek zgłębiania istoty czekoladek jest dodatni, czy w tym wypadku pozytywny.

Tak sobie analizuję te wszystkie tematy i dochodzę do wniosku, że wciąż spieramy się o to samo.

ocenił(a) film na 4
Revenga

Add. 2
No tak, jasnej i konkretnej drogi nie ma, ale JAKAŚ jest. W filmie - była natomiast kompletna pustka. Dlatego też - gosc = Jezus - kompletnie mi nie pasuje. Tak by było tylko, jesli Jezus tylko by uzdrawiał i sama swoja obecnoscia uszczesliwial innych. Tak nie robil

Jesli o Boga nieksęgowego chodzi - tak jak napisałem - pełna dowolnosc. W takim wypadku gosciem jak najbardziej może być Bóg... Pasoliniego. Mój - nie.

Add. 4
A nie wiem nawet. "Syndrom pustego pudełka czekoladek" gdzies uslyszalem, a reszte sobie domyslilem samemu.
Te czekoladki miały być analogią do - po kontakcie z gosciem, ludzie zaczęli odczuwać pustkę, samotnosc, oraz dostrzegli niefajną prawdę o swiecie.
Skąd przekonanie, że prawdę się dostrzega po zjedzeniu ciastek, a nie w "marazmie" gdy zupełnie nie w głowie nam ciastka.

A pustkę wywołuje niekoniecznie utrata czegos dobrego, ale - czegos do czego zdążylismy przywyknąć (jak np papierosy)

użytkownik usunięty
Revenga

Uprzejmie zawiadamiam, że nie rozumiem zdań typu:

"Ludzie ukazani tu przez pryzmat burżujskiej rodziny, odnoszą się bezpośrednio do rysu ludzkich podejść, ale w jeszcze głębszym i obszerniejszym stopniu, stanowią wielowątkowe rozwinięcie gnębiących PPP kwestii, które w niektórych wypadkach spokojnie można uznać za obsesje."

czy

" I tu wkraczamy na teren, gdzie jedynie od osobistej percepcji możemy ocenić istotę owej luki. "

Tym bardziej więc nie mogę zrozumieć treści całej wypowiedzi.

Nie chciałbym nikogo urazić, ale pisanie, że "ludzie odnoszą się bezpośrednio do rysu ludzkich podejść" to bełkot.

ocenił(a) film na 10

Mi również jest bardzo przykro, że nie rozumiesz. Jednak nie wiem, co mogłabym na to poradzić.

użytkownik usunięty
Revenga

Ach, więc Ty też nie rozumiesz, co to znaczy, że "ludzie odnoszą się bezpośrednio do rysu ludzkich podejść"? To teraz wszystko jasne! Tzn. już rozumiem, czemu nie rozumiem :-)

ocenił(a) film na 10

A jednak byłam w stanie Cię oświecić. Czasem się nie doceniam :)

użytkownik usunięty
Revenga

Można to i tak nazwać: oświecenie poprzez zaciemnienie :-)

ocenił(a) film na 10

A tak na poważnie. Nie rozumiesz pod względem merytorycznym, czy po prostu gramatycznie coś tak naprzestawiałam, że równie dobrze można sobie czytać o fizyce kwantowej?

użytkownik usunięty
Revenga

A tak na poważnie to najzwyczajniej nie rozumiem, jakie znaczenie kryje się za zestawieniem słów "Ludzie ukazani tu przez pryzmat burżujskiej rodziny, odnoszą się bezpośrednio do rysu ludzkich podejść..." etc. Sformułowanie to jest prawidłowe gramatycznie. Ale prawidłowe gramatycznie jest także zdanie "Ludzie zagubieni w immanentnym aspekcie swojej biografii traktują chronologię jako antagonizm starczego kaszlu". Niemniej zdanie to nie ma żadnego sensu.

ocenił(a) film na 10

Mniej więcej miałam na myśli, że rodzina przedstawiona przez Pasoliniego to pewnego rodzaju symbol, uogólnienie czy też przytaczane przykłady. Obserwacje jakie poczynił Pier Paolo, na różne tematy dotyczące podejść i postaw ludzkich w stosunku do kwestii jakie rozwijane są później, czy pozostawione osobistej interpretacji przez widza, przedstawił za pomocą grupki osób, którzy w wyniku (w co akurat wierzę, nie wiem czy to prawda) aktu twórczego zyskują własną osobowość, a głębia i moc sztuki umożliwiają wręcz pozyskanie przez nich własnego życia i "wolnej woli". Stąd też wziął się i ten pryzmat. Nie jest to czyste, doświadczalne odnotowanie obserwacji i ich chłodny zapis, a ulegają one wypaczeniom, spekulacjom przez swoiste dla umysłu Pasoliniego właściwości. Pod pierwszym słowem „Ludzie (…)” rozumiem nas samych, jako ludzkość w całości.

użytkownik usunięty
Revenga

> Mniej więcej miałam na myśli, że rodzina przedstawiona przez Pasoliniego to pewnego rodzaju symbol, uogólnienie czy też przytaczane przykłady.

No i już znowu utknąłem na pierwszym zdaniu. Co to znaczy "symbol, uogólnienie czy też przytaczane przykłady"? Symbol nie ma nic wspólnego z uogólnieniem, a uogólnienie jest raczej przeciwieństwem przytaczania przykładów. To zdanie więc wygląda na sprzeczne wewnętrznie, a takich zdań nie sposób zrozumieć. Czy rozumiesz zdanie "Jola namalowana przez Krzysia to pewnego rodzaju grubas, przykład prawidłowej wagi, czy też chudzielec"? Czy potrafiłabyś odpowiedzieć na pytanie, jaką Jolę namalował Krzyś? Podobnie ja nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, czy wg Ciebie Pasolini operuje symbolami, próbuje coś tam uogólniać czy też jedynie przytacza przykłady. Bo wszystkiego naraz zrobić nie mógł, podobnie jak Krzyś nie mógł jednocześnie przedstawić Joli jako grubasa i jako chudzielca. Oczywiście Krzyś mógł namalować KILKA swoich wizji Joli. Podobnie Pasolini mógł (teoretycznie) raz posługiwać się symbolem, w innej scenie próbować uogólnień, a w jeszcze innej - posługiwać się przykładami. Ale jeśli uważasz, że technika Pasoliniego jest aż tak skomplikowana (co możliwe), to jej analiza wymaga TYM BARDZIEJ niezwykle precyzyjnego języka.

ocenił(a) film na 4

Nie będę tu mówił co Revenga miała na myśli, bo to zawsze wie tylko sam autor słów.

Jednak jesli o te symbole i uogólnienia chodzi, to:

Uogólniamy coś, dajemy przykłady potwierdzające/obrazujące to co nam z uogólnienia wyszło, a następnie przedstawiamy to w formie metaforyczno-symbolicznej (jeśli pozwolić sobie na "luźną" definicję symbolu).
I coś takiego Pasolini chyb rzeczywiście zrobił.

użytkownik usunięty
addam23

> Jednak jesli o te symbole i uogólnienia chodzi, to

A czy mógłbym prosić o zademonstrowanie powyższej formuły na przykładzie (najlepiej z Pasoliniego). Np. tu s tu w taki a taki sposób Pasolini uogólnia to a to, potem daje takie a takie przykłady potwierdzające to a to, co mu wyszło z uogólnienia, a następnie przedstawia to a to w formie takiego a takiego symbolu.

ocenił(a) film na 10

Czepiasz się formy i to nawet nie stworzonej przez Pasoliniego, a tej w której wymieniłam kilka domniemanych technik jakimi mógł (rzekomo, żadnym specjalistą nie jestem) operować. Nawet jeśli przyjmiemy, że uogólnienie stoi w opozycji do przytaczania przykładów i pominiemy rozkład jakiego addam użył, to po prostu wymieniłam kilka wariantów odpowiedzi na twoje pytanie. Logicznie, wyrażenie "czy też" nie jest spójnikiem "i", który wymaga, że A, B i C są prawdziwe, a raczej alternatywą, której prawdziwość określić można już przy jednym z A, B czy C prawdziwym. Jeśli już się tak w szczegóły i matematykę zagłębiać. I stąd, nawet jeżeli jedno wyklucza drugie, to należy zastosować to co wedle TWOJEJ opinii jest poprawne.
Wypowiedź czy też jakaś próba interpretacji nie jest nauką ścisłą, dlatego bardzo trudno mi jest przytoczyć Ci konkretne przykłady w tak konkretnej formie jakiej ode mnie wymagasz. Uogólnieniem jest przedstawienie chociażby tego mężczyzny jako symbolu dla samotności jaką doświadczają wszyscy, uogólnienie w znaczeniu, że zostało postawione tu założenie, że samotność ma wymiar uniwersalny i dotyka każdego. Ów symbol odczytać można jedynie własnoręcznie, nie istnieją żadne reguły narzucające, że masz tą metaforę przyjąć. Mężczyzna jest tu również konkretnym przykładem, jako, że ma własną, konkretną osobowość, ciało i nazwisko, jest jednostką, istotą ludzką, a także trudno cokolwiek obrazować posługując się masą czy jakimiś innymi abstrakcyjnymi dla przekazu przez obraz formami. Być może wewnętrzna sprzeczność, jaką mi zarzuciłeś, jest wyłącznie pozorna i wynikająca z niezrozumienia do końca tekstu/filmu?

użytkownik usunięty
Revenga

> po prostu wymieniłam kilka wariantów

To zdanie zaczyna się od słów "Mniej więcej miałam na myśli..." Miałaś na myśli warianty? Otóż jeśli w każdym Twoim zdaniu zawierają się "warianty", to może ono znaczyć wszystko. Wszystko i nic. Bo jeśli mówię, że Jola jest albo gruba, albo chuda albo ma prawidłową wagę, to nie mówię o Joli niczego (choć zarazem moje zdanie jest niewątpliwie prawdziwe)

> to należy zastosować to co wedle TWOJEJ opinii jest poprawne.

Czy Twoje wypowiedzi to są jakieś klocki lego do układania? "Wybierz sobie te, które ci pasują, i ułóż sobie co chcesz"

Interpretacja nie jest nauką ścisłą, ale powinna być na tyle jasna i precyzyjna, by można było bez trudu odpowiedzieć na pytanie: co autor interpretacji twierdzi i/lub czemu przeczy. Jeśli autor interpretacji rzuca kilka mętnych i niezobowiązujących zdań a czytelnikowi radzi, by sobie wybrał to, co uważa za poprawne, to nie jest to interpretacja, ale raczej odmiana zabawy w głuchy telefon :-)

ocenił(a) film na 10

Nie do końca w ten sposób. To co chciałam o filmie napisać, wyraziłam już w pierwszym poście. Jak już wyżej (mam nadzieję) udało się przekonać o tych "rysach ludzkich....", że nie jest to wyrażenie całkowicie pozbawione sensu, tak moja wizja została spisana. Nie widzę sprzeczności w zastosowaniu symboliki, uogólnień i przykładów w jedym dziele, a tym bardziej nie wiem dlaczego PPP miałby tego nie zrobić. Podobnie rzecz się ma z tymi nieszczęsnymi "wariantami". To sugestia. Nie ma błędu w zastosowaniu wszystkich jej punktów. Wciąż przytaczane przez ciebie zdanie o Joli, w mojej opinii, nie ma zastosowania do całości dyskusji, jako, że jego wewnętrzna sprzeczność jest oczywista i niepodważalna. W moich "wariantach" nie istnieje tak jaskrawy bezsens, jeżeli w ogóle tam jest - i tutaj to, o co mi chodzi - TWOIM zdaniem tam jest.
Nie masz wybierać z mojej opinii, a z tego co Pasolini nakręcił. Tam masz zbiór wszystkich klocków, u mnie pare podzbiorów, które ułożyłam w taki, a nie inny sposób, ale pozostawiam sobie przestrzeń i otwartą furtkę dla ułożenia innych kombinacji.

użytkownik usunięty
Revenga

> W moich "wariantach" nie istnieje tak jaskrawy bezsens

Tylko dlatego nie widać go na pierwszy rzut oka (jak w przykładowym prostym zdaniu o Joli), ponieważ jest obudowany większą ilością dziwnie użytych słów.

> Nie masz wybierać z mojej opinii, a z tego co Pasolini nakręcił. Tam masz zbiór wszystkich klocków, u mnie pare podzbiorów

Żeby wybierać z Pasoliniego, nie muszę znać Twojej opinii. Jeśli natomiast czytam to, co napisałaś o klockach Pasoliniego, chciałbym wiedzieć, jakie "podzbiory" klocków wybrałaś i dlaczego akurat te, a nie inne.

To nie jest chyba przesadny wymóg.

ocenił(a) film na 10

To ty go dostrzegasz. Dla mnie go tam nie ma. Może nie potrafię się do końca wysławiać? To bardzo prawdopodobne rozwiązanie.
No tak, to nie jest przesadny wymóg, a bardzo pożytaczna sprawa. Jednak twoje pytania nie dotyczą jedynie budowy, którą z tych klocków poskładałam, ani nawet kolorów i odcieni czy też skąd akurat mi taki pomysł do głowy przyszedł, a wypatrzyłeś sobie 2 kocki i pytasz czy na pewno ich dobór nie sprawia, że reszta jest niezrozumiała. I znowu to robię. Wymieniam przypadki. Wiesz co, właściwie to chyba chodzi o to, że jest to bardziej wyliczenie pewnych sugestii z czego wszystkie są dla mnie prawdziwe. Jednak nie ma tu miejsca na twoje wybory, bo w ten sposób ograbisz moją wypowiedź. Masz rację. Mojego podzbioru nie tykać :)

użytkownik usunięty
Revenga

> Wiesz co, właściwie to chyba chodzi o to, że jest to bardziej wyliczenie pewnych sugestii z czego wszystkie są dla mnie prawdziwe.

OK. Wolno Ci. Ale wtedy wypadałoby BARDZO WYRAŹNIE uprzedzić ewentualnych czytelników jakoś tak: "Są to moje luźne impresje oraz skojarzenia spisane językiem poetyckim, pełnym metafor i niedopowiedzeń. Proszę traktować to jako poemat prozą zainspirowany filmem Pasoliniego". Wtedy sprawa byłaby jasna.

Tak, wiem, że pierwsze zdanie w tym wątku brzmi "Zdarzają się takie sny w życiu, po których trudno jest powrócić do rzeczywistości". Ale jak widać mylnie założyłem, że jednak udało Ci się do tej rzeczywistości (dyskursywnej) wrócić. :-)

ocenił(a) film na 10

Jak dla mnie to założenie obowiązuje zawsze. Poza tym lubię luźne koncepcje, metafory i język poetycki. O sztuce można jedynie sztuką się wyrażać. Jeśli dopatrzyłeś się tych cech w moim pierwszym wpisie, nie mogłeś mi większego komplementu powiedzieć :)
Poza tym nie wiem jakie znaczenie miałoby takie uprzedzenie. Podaj mi przykład jakiejś dobrej, twoim zdaniem, interpretacji. Z chęcią poczytam.

Aż tak bardzo niezrozumiałe, nielogiczne i bezsensowne jest czytanie tego?

Btw, nie jesteś przypadkiem jakimś studentem kulturoznawstwa czy czegoś podobnego, który przerobił parę tomów ksiąg, gdzie wybitni specjaliści spisują w punktach cechy dobrych pism i kryteria jakim ma podlegać każde dzieło? Brzmisz trochę jak jeden :)

użytkownik usunięty
Revenga

> Poza tym lubię luźne koncepcje, metafory i język poetycki

Ale z poematami trudno dyskutować :-)

> Aż tak bardzo niezrozumiałe, nielogiczne i bezsensowne jest czytanie tego?

Jeśli to poemat, to te kategorie są nie na miejscu. Jeśli to wypowiedź na forum dyskusyjnym nie oznaczona wyraźnie jako "a teraz wstawiam mój poemat", to tak: jest to niezrozumiałe, nie respektujące logiki oraz zwyczajnego (słownikowego) sensu słów.

> nie jesteś przypadkiem jakimś studentem kulturoznawstwa

Nie. Jestem na to za stary. Poza tym studiowanie kulturoznawstwa uważałbym za stratę czasu. Interesuje mnie kultura, a nie teorie na temat kultury.

ocenił(a) film na 4

No to w największym uogólnieniu i jak najmniej wchodząc w samą interpretacje filmu:
* Założenie wstępne: film nie jest kompletnie bezsensowny.

1. Symbolizm: Czy formę którą zastosował Pasolini można nazwać: "symboliczno-metaforyczną"? Imo - jak najbardziej tak. Przesłanki? W prostym rozumieniu - trudno dopatrzyć się sensu jakiegoś.
2. Przykłady: widzimy choćby różne rodzaje reakcji domowników na obcowanie i obcowania zaprzestanie z "gościem"
3. Uogólnienie: Dowolna hipoteza, czy teza, którą uznamy, że na wstępie Pasolini postawił, a że postawił jakąś - wiemy z założenia.
Poza tym: czy to będzie jakaś prawda o człowieku, Bogu, społeczeństwie - zawsze będzie to uogólnieniem. Nie da się przecież mówić prawd o człowieku, czy społeczeństwie nie uogólniajać.

użytkownik usunięty
addam23

> Uogólnienie: Dowolna hipoteza

I tu właśnie zaczynają się schody. Dobra interpretacja pokazuje, że nie ma tu miejsca na dowolność, że dzieło artystyczne, chociaż nie jest jednoznaczne, nie jest też workiem, do którego każdy może wrzucić, co mu się podoba.

Ale zacząć trzeba oczywiście od jak najprecyzyjniejszego nakreślenia tej przestrzeni "symboliczno-metaforycznej". Inaczej zatrzymamy się na poziomie luźnych skojarzeń, wariantów i co tam komu przyjdzie do głowy.

I stąd właśnie moje upierdliwe domaganie się precyzji.

ocenił(a) film na 10

"Dobra interpretacja pokazuje, że nie ma tu miejsca na dowolność (...)"
Tym razem bez uogólnień - w przypadku takich filmów jak "Teoremat" całkowicie się nie zgodzę. Nie ma miejsca na dowolność w granicach jakich sam twórca ustanawia. Jednak w momencie, gdy obraz przechodzi w ręce odbiorców, monopol na jego rozwikładnie nie należy już jedynie do autora. Symbolika w tym wypadku jest na tyle nieoczywista, że odbiór jest powiązany z własnymi skojarzeniami, które możesz zachować dla siebie, albo podzielić się i na drodze dyskusji niektórych się pozbyć, inne doszlifować. Nie ma jednej poprawnej i prawdziwej interpretacji, co poniekąd zdajesz się sugerować. Podobnie jak nie zawsze sam autor wie i rozumie co stworzył, a już na pewno nie jest w stanie ogarnąć wszystkich możliwych rozwiązań.

I tak idąc za twoim przykładem, teraz ja nie mogę się zgodzić z "dzieło artystyczne, chociaż nie jest jednoznaczne, nie jest też workiem, do którego każdy może wrzucić, co mu się podoba". Dzieło artystyczne bez względu na wszelkie interpretacje pozostaje bez zmian. Jest czymś na wzór enzymu, który chociaż zapoczątkowuje reakcje i w nich poniekąd uczestniczy, nie ulega jednak jakimkolwiek zmianom. Zmianom ulegają elementy biorące udział i podlegające działaniu, które enzym umożliwił. Dlatego twoje zdanie jest również nieprecyzyjne, ponieważ sugeruje jakoby samo dzieło było strukturą dynamiczną i ulegało jakimś zmianom, poprzez to co ludzie do niego wrzucają, kiedy w gruncie rzeczy żadna interpretacja nie jest w stanie przekształcić podstawy, jaką jest w tym wypadku film. No chyba, że ktoś powycinałby jakieś sceny i dokręcił nowe. Chociaż doskonale wiadomo co miałeś na myśli.

użytkownik usunięty
Revenga

> Dzieło artystyczne bez względu na wszelkie interpretacje pozostaje bez zmian

Ależ to nieprawda! "Teoremat" Pasoliniego po prawie 40 latach od nakręcenia to nie jest ten sam "Teoremat", który wyświetlano w dniu premiery. Nie chodzi oczywiście o taśmę z plamkami, ale o znaczenia, które ten przedmiocik niesie.

Nie da się dziś obejrzeć "Teorematu" tak, jak go oglądano w dniu premiery, gdyż od tego czasu sporo się wydarzyło i np. takie pojęcia, istotne dla tego filmu, jak "zmiana historyczna", "postęp", "rewolucja" itp. niosą już inne treści.

Metafora dzieła jako w istocie niezmiennego enzymu czy katalizatora generującego rozmaite reakcje, wydaje mi się głęboko nietrafna. Dzieło nie jest jakimś pozahistorycznym absolutem czy też platońską ideą. Ono dokładnie tak samo uczestniczy w historii, jak jego odbiorcy. Owszem, zachowuje pewną tożsamość (tak jak zachowuje ją każdy z nas mimo upływu lat), ale granice tej tożsamości nie są oczywiste. Banalny przykład: nawet pojedynczy widz oglądając "Teoremat" drugi raz, ogląda już nieco inny film, choć płytka z cyfrowym zapisem pozostaje identyczna. Ale film nie redukuje się do tej płytki, podobnie jak sens napisanych zdań nie redukuje się do niezmiennego kształtu plamek na papierze.

ocenił(a) film na 10

Nie, czekaj ! Nie zrozumiałeś mnie. To jest oczywiste, że film nie istnieje w próżni. Ale przez pojęcie "film" rozumiem właśnie tę płytkę z cyfrowym zapisem. Nagi film jest niczym więcej jak zbiorem zmieniających się obrazów, plamek świetlnych i innych rzeczy. To jest czysta podstawa i niezmienny fundament. Pod wszystkim co napisałeś mogę się podpisać dwoma rękami. Mi chodziło o bardziej przyziemne i całkowicie banalną prawdę o właśnie ten fizyczny zapis. Bez uciekania się w odniesienia do znaczenia zależnie od środowiska (czasów czy czegokolwiek innego) i jego wpływu na nie tylko odbiór i sens.
"sens napisanych zdań nie redukuje się do niezmiennego kształtu plamek na papierze"
Ale to właśnie te plamki tworzą zdania, które nabierają sensu, czyż nie? Z resztą czym byłby sens redukujący się do kształtu abstrakcyjnych znaków jakimi w tym wypadku są plamki?

użytkownik usunięty
Revenga

> Nagi film jest niczym więcej

Nie istnieje coś takiego jak "nagi film". Nie oglądasz plamek świetlnych, nie jesteś skanerem :-)

ocenił(a) film na 10

Hehe, skąd ta pewność? :)
Z fizycznego punktu widzenia pewnie jest jakimiś plamkami świetlnymi i innymi wykresami z wieloma strzałkami, półokręgami, literkami i liczbami w zestawieniu niezrozumiałym. Z biologicznego nie jest lepiej, bo to jedynie jakieś fotony świetlne, które ci mózg analizuje. Tym jest, imo, „nagi film”. Pojęcie w pewnym sensie abstrakcyjne, ale odnoszące się do rzeczy istniejącej.

użytkownik usunięty
Revenga

> Pojęcie w pewnym sensie abstrakcyjne

Nie w "pewnym sensie", a jest to po prostu czysta abstrakcja, o której niczego nie można powiedzieć. Gdyby coś takiego można było "obejrzeć", to sensowne byłoby zdanie, że mucha fruwająca w sali projekcyjnej obejrzała "Teoremat" Pasoliniego, gdyż mucha ta była wystawiona na dokładnie te same zjawiska fizyczne, co zwyczajny widz (jakieś tam strumienie fotonów, fale dźwiękowe itp.).

Ja jednak będę się upierał, że muchy nie oglądają filmów :-)

ocenił(a) film na 6
Revenga

Nie trawię tego tupu filmów. Był to zlepek trudnych do zinterpretowania po jednokrotnym obejrzeniu symboli, które nie tworzyły zgranej, profesjonalnej ze strony reżysera kompozycji. Takie porycie już widziałem w "Krecie" i nie widzę w tym nic zachwycającego. Nawet zarzucałbym reżyserowi nieumiejętność wdrożenia bogatych treści, symboli w całość filmu. Brak konkretnej fabuły - to jasne, ale w prawdziwym dziele filmowym reżyser ukazuje to w bardziej naturalny sposób. Właśnie taki, że szereg symboli (nawet trudnych do odczytania) komponuje się w całokształt filmu i wtedy można go z czystym sumieniem podziwiać. Poza tym w wbrew pozorom przekaz filmu nie jest tak rozbudowany jak tu autor tematu sugeruje.
PS. Brawo Vigilate, że zwróciłeś uwagę na kilka fragmentów wypowiedzi autora. Revenga, chyba tak bardzo chciałeś inteligentnie mówić, że najzwyczajniej w świecie przedobrzyłeś i zaserwowałeś nam totalny bełkot. Wyluzuj człowieku i przestań może czytać książki, a wybierz się do baru ze znajomymi, opij się piwem i wygraj partyjkę w bilard to może pozerstwo przestanie Ci grozić.

użytkownik usunięty
Vincent02

Revenga to dama, tak więc może zaproponuj coś innego niż opicie się piwem i bilard... Podobno na zgryzoty egzystencjalne dobrze robi kobietom wizyta u kosmetyczki :-)

użytkownik usunięty
Vincent02

A wracając do filmu to też uważam, że ten film jest porażką Pasoliniego. Mętna symbolika, ni to diagnoza, ni to proroctwo. Wszyscy "zablokowani" w swoich rolach, ale wyzwolenie ich z tej skorupy prowadzi jedynie do szaleństwa. Parę ładnych ujęć, niemniej w sumie się to rozsypuje.

ocenił(a) film na 6

Faktycznie, na zwróciłem uwagi, że to kobieta. W takim razie wybacz Revenga, że dałem Cui taką niechlujną propozycję :)

ocenił(a) film na 10
Vincent02

Że pozwolę sobie klasyka przytoczyć:

– To wódka? – słabym głosem zapytała Małgorzata.(...)
– Na litość boską, królowo – zachrypiał – czy ośmieliłbym się nalać damie wódki? To czysty spirytus.

W ramach jedynego komentarza.

użytkownik usunięty
Revenga

No proszę, pojawiły się cytaty dla erudytów! W związku z tym dwie zagadki: Kto nalał Małgorzacie czystego spirytusu? Czym Małgorzata zakąsiła?

ocenił(a) film na 6

Co?

użytkownik usunięty
Vincent02

No taka zagadeczka dla rozruszania pamięci. Pani Revenga z pewnością zna odpowiedź. Przecież nie przytoczyłaby czegoś, czego nie czytała.

ocenił(a) film na 4

Na interpretacjach i ocenie ich jakoscie to się nie znam kompletnie. No ale z tym brakiem logiki - przesadziłes.

Revenga

Naprawdę zabawnie się to czyta.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones