Jest okej, ale nie podniecam się. To raczej coś dla amatorów Hollywoodzkich biografii, z naciskiem na Hollywoodzkich*, bo naprawdę już bezpieczniej nie można było tego ograć. I sentymentalniej. Fakt że poruszający jest, ale trochę wadzi mi to jak prostymi środkami stara się wzruszyć widza. Np na końcu musiała być scena przemowy, i ta przemowa musiała brzmieć głęboko, i ekstremalnie poruszeni ludzie musieli manifestować swoje poruszenie poprzez wstanie i energiczne klaskanie...
Wiadomo o co chodzi, podręcznikowa biografia. Problem jednak nie leży tu, bo do tego przywykłem.
Największym grzechem filmu jest strywializowanie życia Hawkinga. Bo wydawałoby się że film o takim człowieku miałby więcej do zaoferowania niż romans jego żony, poprzedzony serią - już bardziej chwytających, ale nadal - oklepanych scenek walki z chorobą.
Gdyby chociaż ten romans dodawał fabule wagi, ale nie. On też jest przeprowadzony po łebkach. Brakuje w tym filmie wątku prowadzącego, jakiegoś skupienia na jednym elemencie. Gdy w połowie reżyser przełącza główną postać z Hawkinga na jego żonę, wiadomo że coś jest nie tak. Pewnie uznał że zdrady i gorące uczucia są ciekawsze od strony naukowej, która tutaj jest całkowicie gdzieś na drugim planie. Kiedy się z niego wyłania, film od razu robi się ciekawszy, ale niestety twórcy nigdy nie idą w tę stronę.
Tak więc pod względem fizyki jest wnikliwy na tyle, na ile współczesny widz jest w stanie ją ogarnąć. Widać że nie chcieli zanudzić przeciętnego Kowalskiego.
A szkoda, bo najlepszym elementem filmu jest przewijający się motyw czasu, wizualnie- w symbolach, czy też dosłownie, gdy Hawking mówi o swoich teoriach oraz fascynacjach. Osobiście również się tym jaram, więc dzięki temu ma u mnie oczko w górę.
Od strony technicznej dobra robota, chociaż przeestetyzowane zdjęcia mogą niektórych razić tą hollywoodzkością. Dla mnie wygląda bardzo ładnie, i ma urok. Muzyka też na plus. Aha, i Redmayne to geniusz.
*wiem że ten film nie jest z Hollywood, ale używam tego przymiotnika w znaczeniu zbioru pewnych cech.
Film jest na podstawie książki autobiograficznej żony - stąd ciężar położony na jej postać. Z drugiej strony szkoda braku odwagi, bo twórca wydaje się mniej szablonowy...
Mam podobne odczucia po seansie co Ty. Reżyser nie skupił się na konkretnym wątku, jest wszystkiego po trochu. Trochę nauki, więcej życia rodzinnego, przeskoki w czasie wybijają z rytmu. Oglądając ten film miałam wrażenie, że nie oglądam ważnej historii, która powinna zafascynować widza. Zamiast tego odhaczyli kilka ważnych elementów z jego życia i skończyli film. Jestem rozczarowana filmem, wynudziłam się. Jednak spodziewałam się solidnego filmu biograficznego.
Odnośnie nominacji i nagród. Rozumiem nagrody dla aktorów, ale nominacja do Oscara za scenariusz to pomyłka, a muzyki w tym filmie nie słyszałam żadnej.
Film ten to nie dokument ani tez nie romansidło to wizja reżyserska odnośnie jednego z ciekawszych umysłów współczesnych czasów i jaka taka ma u mnie 8/10
Co to w ogóle ma znaczyć "wizja reżyserska odnośnie jednego z ciekawszych umysłów współczesnych czasów i jaka taka ma u mnie 8/10". Przecież wszystkie filmy to wizje reżyserskie, i niektóre są lepsze, niektóre gorsze. Tutaj wizja reżysera zakłada wzruszanie widza co scenę prostymi środkami, i pokazanie oklepanego romansu zamiast strony naukowej. Za mało skupienia i wejścia w głowę Hawkinga, za dużo hollywoodzkości i plastiku.
odczucia subiektywne,w prostocie przekazu jest siła a w miłości i szacunku piękno.
W takim razie można wychwalać 99% komedii romantycznych, bo niemal każda jest prościutka w przekazie, i zawiera dużo miłości a "w miłości i szacunku piękno".
można tez być małostkowym,cytować to co nam wygodne albo zabrać się za kamerę i samemu wylansować swoją wizje życia Hawkinga.pozdro
Żeby wylansować swoją wizję życia Hawkinga musisz mieć do tego prawa, jeśli kogoś stać na ich kupno, i na kupno sprzętu, to super, ale większość ludzi nie ma takiej możliwości jak ten reżyser który ewidentnie zj*bał. pozdro
To dodam od siebie ze niestety ale sam Hawkinga akceptował ten film co wcale mnie nie dziwi,człowiek ten w moim mniemaniu zrozumiał co w życiu najważniejsze,mimo ogromnego talentu jego teoria została obalona,nic nie ginie w naturze informacja jest zachowana a teoria holograficznego śwista usuneła w cień wizje jednego równania na wytłumaczenie wszystkiego gdzieś na dalszy plan .
Film jakich wiele niczym szczególnym się nie wyróżniał. Ileż nakręconych zostało filmów o nieuleczalnie chorych jak nie na nowotwory to na stwardnienie rozsiane. Dla mnie nie ma znaczenia w tym filmie kim z zawodu był chory, ale to jak fantastycznie u jego boku zagrała opiekująca się nim żona (Felicity Jones). Jak to zwykle w takich filmach bywa oglądając przez dwie godz. powolną agonię chorego film nieco przynudza.