Niby miał być film biograficzny, a wyszły takie flaki z olejem, z których o Hawkingu nie dowiemy się nic ponad to, że miał żonę, dzieci i chorobę.
Jakie były jego relacje z żoną? Nie wiemy. Chyba ani razu nie mówi co do niej czuje; jakby nie bardzo zdaje sobie sprawę z posiadania dzieci (nawiązuje z nimi relacje w 2-3 scenach, w których się bawią), a gdy dowiaduje się, że zostały mu 2 lata życia, jego dramat rozgrywa się w dosłownie dwóch scenach w akademiku.
To nie jest film o człowieku z krwi i kości, ale o jakimś medialnym, popkulturowym bycie, który w większości scen... je. Fizyki w filmie o fizyku-kosmologu jest tyle, co kot napłakał. Za to mamy multum scen z jedzeniem. A to Hawking nieporadnie próbuje nabrać zielone coś na widelec, a to się dławi, a to sięga całym tułowiem do filiżanki herbaty. Albo karmią go groszkiem.
Żona przynosi Hawkingowi poduszkę, zbliża się, by go pocałować. Następuje cięcie, zaciemnienie, a w następnej scenie trzymają na rękach niemowlę. Tak infantylnych scen jest więcej, nie wspominając już o trójkącie miłosnym z Jonathanem, który chyba wyciekł ze scenariusza któregoś odcinka "M jak Miłość".
Co kierowało Jane? Dlaczego zdecydowała się na takie życie z Hawkingiem? Skąd tyle poświęcenia i oddania? Tego Widz się z filmu nie dowie. Widz z filmu w ogóle nie dowie się nic wykraczającego poza notkę na Wikipedii. Hawking napisał książkę, ale dopiero z napisów po filmie dowiemy się, że stała się bestsellerem. A o czym była? Jeśli widz nie wiedział tego przed filmem, nie dowie się także i po seansie. Z filmu nie dowie się też, że jego lekarzem, przez większość życia był jego ojciec, Tak, ten sam ojciec, którego w dwugodzinnym filmie widzimy 4 razy może.
Ogółem duży zawód, choć trzeba pochwalić Redmayne'a.
Muszę przyznać, że nieźle uśmiałam się czytając ten komentarz :D Ale WielkiBłękicie nie zrozum mnie źle - moje ubawienie wynikło z tego, iż po prostu wszystko co napisałeś idealnie oddaje moje odczucia po wyjściu z kina.
Chociaż ja bym dodała jedną rzecz - zakończenie pojawia się jakoś tak nagle (przynajmniej dla mnie), że nie wiedziałam co się dzieje, kiedy pojawiły się napisy. Liczyłam na jakiekolwiek wyjaśnienie, a tu nic. Z moją kumpelą dodatkowo ubawiłyśmy się "licząc" ich dzieci. Niby dwójka, pojawia się trzecie, potem są gdzieś razem i a mimo to ciągle dwójka... Dopiero po powrocie do domu dowiedziałam się ile ich właściwie mieli ;)
Liczyłam na coś głębszego - zwłaszcza w kwestii emocjonalnej. Bo przynajmniej według mnie był to najistotniejszy wątek. Chcieli dobrze - wyszło jak zawsze. Nawet "przewinięcie ich życia do początku" nie było zbyt chronologiczne.
Również zgadzam się z podsumowaniem - Eddie odwalił kawał dobrej roboty :)
Na kempingu nie ma najmłodszego syna, miała go zabrać babcia o czym Jane mówi mężowi, kiedy ten wyjeżdża. Ilość dzieci się zgadza.
Chodziło mi o inne, drobne sceny, jak siedzenie na plaży ("rodzinnie"), czy coś, wcześniej, bo na kempingu akurat to było jasno powiedziane :) Ale może już nie pamiętam i po prostu zamotałyśmy się z kumpelą ^^
"Żona przynosi Hawkingowi poduszkę, zbliża się, by go pocałować. Następuje cięcie, zaciemnienie, a w następnej scenie trzymają na rękach niemowlę." Ja tam się cieszę, że oszczędzono widzom sceny porodu, albo i trzech :D
"a gdy dowiaduje się, że zostały mu 2 lata życia, jego dramat rozgrywa się w dosłownie dwóch scenach w akademiku." A ile ma to trwać? Coś czuje, że jakbyś kręcił ten film i rozbudowywał wszystkie nurtujące Cię wątki wyszedłby Ci wiejący nudą serial
Obejrzyj np "Filadelfię", a zobaczysz jak może być pokazane zmaganie się człowieka z nieuleczalną chorobą.
Gdybym kręcił film, Hawking zapewne nie jadłby w co drugiej scenie groszku. Może zacząłby wchodzić w interakcje z otaczającymi go ludźmi?
Zdradzę Ci sekret: Jest to adaptacja książki żony Hawkinga "My Life with Stephen". Śmiem twierdzić, że jest to film o Jane Hawking a nie jak jest reklamowany o Stephenie. Świadczyć może o tym fakt, że zaczyna się jak się poznają i kończy praktycznie jak kończy się ich związek. Na dodatek na końcu jest info o drugim małżeństwie Jane, natomiast ponowne małżeństwo Stephena zostało zupełnie zignorowane.
Oglądałem "Filadelfię" trzy razy inna choroba inne zmagania, wyjątkowo niefortunne porównanie
Film może być nawet adaptacją Myszki Miki. Nie ma to większego znaczenia dla treści jaką niesie. A raczej, jak w tym przypadku, jej braku.
Jeśli film jest o niej, to dlaczego nie odpowiada na fundamentalne pytania, które zostały zadane w pierwszym poście? Potwierdzasz kolejny zarzut więc.
Dramat chorego zawsze pozostaje dramatem chorego.
WielkiBlekit, pojmuję, że film Ci się nie podoba, ale czepiasz się właściwie nie wiadomo czego. To, że ty nie odczytałeś w filmie "Co kierowało Jane? Dlaczego zdecydowała się na takie życie z Hawkingiem? Skąd tyle poświęcenia i oddania?" to nie znaczy, że tego tam nie było.
Ktoś Ci słusznie podpowiada, że to historia opowiedziana przez Jane. Przez Jane, która mieszkając z Hawkingiem karmiła go, ubierała, pomagała w chorobie, a przy okazji wychowywała jeszcze trójkę dzieci i jej życie do pewnego momentu właśnie do tego tylko się ograniczało. Co ona miała pokazać, skoro nie rozumiała teorii męża? Ile fizyki miała dla ciebie przedstawić kobieta po filologii angielskiej, która dla męża zrezygnowała z doktoratu?
Dla Ciebie to zarzut, że Hawking z filmu to "jakiś medialny, popkulturowy byt" ale ten film rewelacyjne pokazuje jedno: Hawking na scenie, dowcipny facet na wózku i Hawking w domu - kompletnie uzależniony od pomocy, coraz bardziej pochłonięty przez samotność i własną niemożność.
I na końcu: Hawking jest fizykiem teoretykiem. Jego "Krótka historia czasu" i "Jeszcze krótsza historia czasu" to właściwie książki popularnonaukowe, a nie naukowe. I jakbyś zajrzał do którejkolwiek z nich to zauważyłbyś, że niektóre cytaty z filmu, są właśnie stamtąd zaczerpnięte.
To, że historia jest opowiedziana przez Jane (co z filmu wprost nie wynika) nie oznacza, że film nie powinien odpowiadać na najprostsze pytania widza. A, niestety, nie odpowiada.
Średnio inteligentny widz nie musi oglądać filmu, by wiedzieć, że człowiek chory na stwardnienie zanikowe boczne jest uzależniony od pomocy innych, zarówno w domu jak i poza nim. Cóż to więc za novum?
To o czym są jego bestsellery też z filmu nie wynika. Bo... z filmu nie wynika praktycznie nic. Co napisałem już wcześniej.
A może własnie tak wygladało ich życie. Jane była twarda i niewiele rozmawiali na tematy związane z chorobą..starali się żyć normalnie(scena w której Stephen podkreśla, że są normalną rodziną) dopóki się dało a kiedy się już nie dało..Jane podjeła rozmowę. Nie w każdym związek opiera się na ciągłym rozmawianiu. Ja np odebrałam to wszystko w ten sposób, że tyle razem wytrwali, w'szczęściu' bo doskonale wiedzieli kiedy coś powiedzieć a kiedy nie. Poza tym, nie wszystko trzeba powiedzieć aby było jasne.
Faktycznie wielbiciel SH może być troszkę zawiedziony tym, że fizyki było niewiele ale jak ktoś wyżej napisał jest to adaptacja książki Jane.
Hah, ten twoim zdaniem przeciętniak urzekł prawdziwego Hawkinga, który stwierdził, że wreszcie obejrzał dobry film o sobie. Zresztą był tak zachwycony scenariuszem, że nawet przekazał swój pierwszy syntezator mowy na plan filmowy. Kwestia gustu, widać więcej wymagasz od filmu, niż autentyczna postać, o której ten film jest.
Coś Ci się pomieszało i to zdrowo - jesteś jakimś krytykiem kulinarnym; masz uczulenie na groszek ?!
Film skupia się/przedstawia/pokazuje życie jego żony z jej punktu widzenia i to jest jeden z główniejszych wąteków. Pomijając fakt, ze zapewne nie pisałbyś tego jakbyś przeczytał książkę.
Kolejna rzecz - nijak się ma Filadelfia do tego filmu - są o czym innym i przedstawiają inną chorobę AIDS a nie rdzeniowy zanik mięśni - to zasadnicza różnica.
Ostatnia sprawa - pojęcia nie masz ile zdrowia i nerwów "kosztuje" opieka nad taką osobą oraz egzystencja z nią na co dzień. Na początku jest entuzjazm - później już niestety nie.
Pominę Twój opis z poduszką i zaciemnieniem...czego się spodziewałeś ? Seksu ? Czy może każdej ze scen po kolei.
Zatem jej punkt widzenia jest wyjątkowo płytki i powierzchowny.
A szkoda, bo można było zrobić coś dużego.
Ja uważam, że film jest rewelacyjny i możecie sobie gadać co chcecie. Czasem i filmy popularne potrafią być ładnie podane. Ja widziałam w tym filmie udrękę tej kobiety, miałam wrażenie że ją ten związek już męczył, że zdała sobie sprawę, że porwała się z motyką na słońce, ale nie odpuszczała, dlaczego? Bo w rozmowie z rodzicami S.H. powiedziała, że jest silna tylko tego po niej nie widać. Czuła sie zobowiązana, szybko pojawiło się dziecko, bo myślała że jej mąż umrze po 2 latach, a jednak - ona naprawdę mam wrażenie liczyła, że umrze po dwóch latach. Tak się nie stało i zaczęła się jej udręka. On coraz bardziej i bardziej stawał się "nieruchomy" - zero rozmów, zero czułości, no nie wiem jakim cudem chcialeś tu oglądać relację damsko-męską, bo myślę że takowej nie było. Szybko pojawiły się problemy z mówieniem, a więc i długie rozmowy o ich pożyciu raczej nie wchodziły w grę, bo potwierdziła mi scena w aucie, gdzie ona rozpoczęła dyskusję, a on tylko skwitowal to "jesteśmy normalną rodziną" (potem głupia mina do synka i "mamusia jest na mnie bardzo zła"). Nie mam jej za złe tego, Jane to dobra postać w filmie, myślę że każdemu z nas potrzeba czułości, kontaktu fizycznego i rozmów - S.H. nie mógł jej tego dać, a ona tego pragnęła. Natomiast pielęgniarka wyraźnie była podniecona faktem, że jest taki inteligentny i to był jej bodziec do takiego zachowania wobec S.H. Zwróćcie uwagę na różnicę w charakterach Jasne i Stephena - ona: wierząca humanistka, on: niewierzący umysł ścisły. Oboje piekielnie inteligentni i wytrwali, ale zwyczajnie niedobrani, Johnathan był dla niej idealny - wierzący, bardzo wrażliwy (scena gdy wybiegł z domu po usłyszeniu podejrzeń matki o ojcostwo trzeciego dzieciaka) i czuły (zobowiązał się pomóc obcej rodzinie, bo liczył że to mu też pomoże uporać się ze stratą malżonki) - tego Jane po latach z raczej mało wylewnym S.H. potrzebowała, nawet na początku filmu nie ma wyznań miłości, są pocałunki i tańce, raczej taka miłość bez słów (on pytał nawet bez głupiego "Witaj, jak się masz?"). No nie wiem, nie kazdy człowiek musi być wylewny, poza tym na początku filmu już gdzieś bylo powiedziane że Jane nie będzie ważniejsza od nauki, już nawet w trakcie pierwszym randek S.H. się "wymądrzał". Postać S.H. jest również pozytywna, trudny charakter, geniusz, który nie miał ujścia - oczywiście wiadomo, że napisał książki, stworzył teorie, ale trzeba bez wątpienia przyznać, że bez ludzi i pomocy by tego nie osiągnął sam, bo umarłby chociażby z pragnienia (nikt nie mówi o podpowiedziach i poddawaniu pomysłów). Bez pomocy ludzi nie wyrazilby nigdy swoich myśli, pewnie go to bolało, patrząc na to widzę, że wszystko ma swą cenę - taki umysł dopadła taka choroba. Życie jednak jest sprawiedliwe. Brzmi barbarzyńsko? No cóż...
Wg mnie ona nie liczyła że S.H. umrze po dwóch latach, ona chciała z nim być POMIMO wszystko. To była miłość i ta miłośc wiele przetrwała. Piękny film. Niczego w nim nie brakuje. Perełka jeśli chodzi o biografię.
Nie dowiedziałeś się dlaczego ta dziewczyna wyszła za Hawkinga? To nieuważanie oglądałeś, bo akurat to mówiła wyraźnie :) Strasznie spłaszczyłeś ten film. Ciekawe czy bardziej by Ci się podobał gdyby przez połowę filmu była mowa o fizyce kwantowej i odkryciach stricte naukowych. To dopiero byś narzekał. Film jest piękny, piękna muzyka, bardzo dobrze zagrany, wzrusza, nie nudzi. Żenujący jest w sumie Twój komentarz, ale masz do niego prawo, więc już się wstrzymam bo film jest po prostu piękny. I mam nadzieję, że Oscary się posypią.