Czas akcji. 2029. To był idealny moment na zwieńczenie całej serii. Pewnie nawet wielu fanów Terminatora miało kiedyś w wyobraźni nakreślony scenariusz takiego filmu. Okazja była idealna do tego, by po niezłym, lecz nie wybitnym buncie maszyn i ocaleniu zakończyć to wszystko jakimś niesamowitym fajerwerkiem.
I pierwsze 10 minut filmu naprawdę tak się zapowiada. Niestety potem się okazuje, że twórcy zamiast ukazać wojnę pokazaną chyba w każdej części, wolą sięgnąć po oklepany do porzygu temat podróży w czasie.
I skaczą nam sobie Kyle i Sarah (jedyny dobry wybór aktorski) w czasie mijając po drodze starych znanych terminatorów (czemu T-1000 nie zagrał Robert Patrick tylko jakiś Chinol?). Mamy niby nową linię czasową, ale twórcom jakoś nie zależało na tym, żeby wytłumaczyć co, gdzie i dlaczego. Dziur fabularnych jest więcej niż po wystrzeleniu całego magazynka do T-1000, tak jakby scenarzysta przypuszczał, że statystyczny widz będzie już w tym momencie po trzech browarach, więc i tak nic z tego nie zrozumie. No bo co, ważne, że się biją!
I tak, efekty i akcja to jedyna rzecz godna pochwały. Żarciki Arniego nawet też pasują... ale czy takich rzeczy oczekujemy od Terminatora?
Niech się cieszą, że przed Genysis obejrzałem T6 aka Terminatora 3.2. Tam nasrano na serię już w pierwszej scenie, tutaj mieliśmy tylko długie i powolne sranie.
Problem z filmem o 2029 roku byłby taki, że to byłby nie tylko "nakreślony w wyobraźni" film a po prostu znany z dwóch pierwszych filmów. Oglądanie tego byłoby po prostu nudne. Wiem, że fajnie by było zobaczyć film gdzie na końcu Skynet przegrywa, wysyłani są podróżnicy w czasie i finito, ale każdy kto oglądał poprzednie części wie że tak to się skończy.
Nie wyszłoby to dobrze nawet gdyby zatrudnili dobrych scenarzystów. Wyszłoby nudno i nijako :/
"czemu T-1000 nie zagrał Robert Patrick tylko jakiś Chinol?"
Przede wszystkim dlatego, że Robert Patrick nie chce wracać do tej roli. W okolicach 2015 roku oglądałem z nim wywiad w którym mówił, że czuje się za stary do tej roli i nie chce wracać. Też bym go wolał niż Byung-hun Lee, ale doceniam jego starania bo widać po nim że starał się odtworzyć styl Roberta Patricka.
" twórcom jakoś nie zależało na tym, żeby wytłumaczyć co, gdzie i dlaczego"
Kiepscy scenarzyści zakładają że będą od razu tworzyć całe trylogie i postanowili że będą tłumaczyć po kawałku. W przypadku Terminatora to głupie podejście powtórzono aż trzy razy: przy Ocaleniu, Genisys i Dark Fate.
"Dziur fabularnych jest więcej niż po wystrzeleniu całego magazynka do T-1000, tak jakby scenarzysta przypuszczał, że statystyczny widz będzie już w tym momencie po trzech browarach, więc i tak nic z tego nie zrozumie. No bo co, ważne, że się biją!"
:)
To najbardziej zamotana część serii, to prawda, ale jeśli człowiek sam sobie dopowie jak do tego doszło to okazuje się że dziur za bardzo nie ma. Są tylko potężne niedopowiedzenia które zostawili sobie na sequele które nigdy nie powstaną...
"I tak, efekty i akcja to jedyna rzecz godna pochwały"
Oraz dwa zwroty akcji:
1) Skynet podróżujący w czasie (bo czemu nie? To bardzo logiczny ruch ze strony AI) 2) zrobienie "tego złego" z Johna Connora.
Dlaczego to drugie miało sens? Bo otwierało całkowicie nowe wątki których żaden Terminator po dwójce nie robił. Poprowadzenie fabuły w taką stronę sprawia, że nie ma już zbawcy świata. Nie wiemy już co czeka ludzkość, nie wiemy czy pokonamy Skynet i nie wiemy jak potoczy się przeszłość i następna wersja przeszłości. To rozwinięcie tematu z "no fate" z Terminatora 2.
"Żarciki Arniego nawet też pasują... ale czy takich rzeczy oczekujemy od Terminatora?"
Żarciki były chyba ze 3, krótkie i mało inwazyjne. Jeden z uśmiechem był nawiązaniem do usuniętej sceny z Terminatora 2. Nikt z twórców jednak nie pomyślał, że nie bez powodu usunęli tę scenę z dwójki.
W każdym razie humor w tym filmie nie powoduje odruchów wymiotnych jak ten w Terminatorze 3 :)
"Niech się cieszą, że przed Genysis obejrzałem T6 aka Terminatora 3.2. Tam nasrano na serię już w pierwszej scenie, tutaj mieliśmy tylko długie i powolne sranie."
Różnica między zabiciem Johna w Genysis a Dark Fate jest taka, że w tym pierwszym filmie fabuła to akceptuje i idziemy do przodu.
W Dark Fate z kolei John ginie, a potem poznajemy Johna 2 i szybko orientujemy się że łazimy w kółko. Ten kto pomyślał, że będzie to super pomysł by wątek A zastąpić takim samym wątkiem A powinien więcej się nie brać za kręcenie filmów. Tak się śmiesznie składa, że to był pomysł samego Jamesa Camerona. Facet stracił cały szacunek w moich oczach jaki do niego miałem :D
Wiadomo, że Patrick już niestety jest dziadkiem. Ale przy castingu mogli chociaż postarać się wybrać aktora podobnego do niego z twarzy, a ten Lee to był chyba najgorszy możliwy wybór. Może coś tam się starał, ale gdzie mu do Patricka.
Ale tak jak pisałem, po szóstce już nie przejmuję się średnio udaną próbą stworzenia czegoś innego, tutaj chociaż zachowano jakąś logikę. Może kiedyś będzie mi się chciało rozszyfrować parę tych niepowodzeń, ale to kiedyś.
A to z tym Cameronem słyszałem. Mam nadzieję, że ten Avatar mu wyszedł, bo chłop rzadko kiedy mnie zawodził, a tu nagle jakieś dziwne decyzje.
Mocno na Camerona liczyłem przy Dark Fate, a wyszło tak że właściwie film był dokładnie o tym samym co wcześniej.
Jedyne co dodali nowego to koncept Terminatora, który bez żadnego powodu staje się tak ludzki że zakłada rodzinę. Z kobietą... ale bez seksu. Opowiada jej żarty, sprzedaje tapety i pije piwko oglądając mecz.
Pomyśleć, że starzy fani, tacy jak ja, czekali te wszystkie lata na powrót Camerona tylko po to by obejrzeć taki chłam.
Co do Lee jako T-1000 to rozumiem Cię, ciężko zastąpić tak charakterystyczny występ jak Patricka w T2. Starał się, ale po prostu wygląd jest nie ten i tego nie przeskoczy :)