Wiecie czym się ten film dla mnie różni od Salvation? Po wyjściu z kina z TS stwierdziłem, że jest to przypadek filmu, który naprawdę chciałbym lubić, ale przeszkadza mi dziurawy scenariusz. Dorobiłem więc sobie całą teorię, tłumaczącą pewne nieścisłości, by nie zgrzytać zębami przy powtórkach, niektóre rzeczy dało się wyjaśnić, inne nie bardzo, ale mimo to wracałem do TS jakieś 4-5 razy. A jak jest z Genisys? Po wyjściu z kina nawet nie chcę pamiętać o drugiej połowie tego filmu, nie mówiąc już o tym, by się zastanawiać nad jej sensownością. Po prostu brakuje ku temu powodu. W T:S był nim trafiający do mnie klimat filmu, który w dużej mierze był zasługą dopracowanej, klimatycznej warstwy wizualnej - na to się po prostu przyjemnnie patrzy, szczególnie jeśli się lubi klimaty pustynno-mad maxowe (z tego samego powodu lubię sobie czasem zapuści trzecią część Resident Evil podczas gdy czwartej już w ogóle nie trawię). Tymczasem w Genisys nie ma nic. Warstwa wizualna jest nijaka, film zdaje się być pozbawiony charakteru i zdecydowanie za bardzo skręca w kierunku autoparodii ( co się udało w T3, ale tutaj już nie). Mozliwe, że to "zasługa" reżysera, którego drugi Thor wywołał we mnie podobne odczucia.

Krótko mówiąc:

Salvation > Genisys

Nie jest to jakaś znacząca przewaga, bo oba filmy są słabe, ale mimo wszystko film McG stawiam nieco wyżej.