Spora liczba komentarzy ( no, może nie TU akurat) i recenzji tego filmu skupia się na ocenie, który to aktor zagrał lepiej i czy Bale w ogóle nadaje się na John'a Connor'a.
W niełaskę popadł tu Bale, co uważam za dużo przesadzone.
Marcus vs Connor :
Bale miał ciężką rolę do zagrania.
Po pierwsze, rola dorosłego John'a Connor'a to rola z góry trudna i ryzykowna - widzowie będą oczekiwali niesamowitej postaci i będą jej głodni - to przecież pierwsza część, w której widzimy jego świat i jego misję na pierwszym planie. Mając w tle dwie pierwsze części ( pomijam fatalny Bunt Maszyn....) i całą aurę tajemniczości tak skrupulatnie zbudowaną wokól tej postaci każdy z nas miał duuużo czasu na wykreowanie sobie własnego wyobrażenia o tym bohaterze. I teraz nagle dostajemy gotową wersję- koniec wyobrażeń. No cóż- nie ma tak żeby każdego zaspokoić ;-)
Ale- zastanówmy się, jaki aktor pasowałby lepiej do tej roli i - co równie ważne- jak ów powinien tą rolę zagrać?
Bale jest absolutnie idealny jako John Connor. Tak- jest surowy, mroczny, niewiele mówi i niewielu ufa. Ma charyzmę, dyscyplinę, plan działania i dobrze pamięta przeszłość, swoją matkę i jej przekaz. Właśnie takie wzmianki mieliśmy o Connor'ze w poprzednich częściach. Bale pasuje też wyglądem. Nie jest zwalisty i super umięśniony. Nie jest też zbyt miękki w rysach- ma twarde spojrzenie, taki zaryst ust i kości policzkowe. Szczupły, zbity w sobie, szybki. Takie czasy - jak dla mnie idealnie.
Jest kilka scen, kiedy Connor patrzy przed siebie w zamyśleniu - nie jest to spojrzenie bez-nadziejne ani gorzkie. Raczej czujne i analizujące. Connor taki powinien być.
Wspólpraca Marcusa i Connor'a to wspóldziałanie dwu różnych osobowości skupionej na jednym celu. Marcus to ktoś, kto nie ma przeszłości - tak obarczonej i pogmatwanej jak Connor- nie ma też przyszłości. On po prostu jest - tu i teraz. Tak- cieplej nam na sercu patrząc na zdecydowanie bardziej ...ludzkie spojrzenie ocząt Worthington'a ... I tak ma właśnie być. W końcu Marcus będzie prowadził też swoją wewnętrzną walkę- ludzko-cybernetyczną- walkę o tożsamość. To on jest tu hybrydą i to on musi w tej roli być bardziej ludzki. Connor nie musi udowadniać swojego człowieczeństwa- nikt nie kwestionuje jego zdolności do przeżywania ani dokonywania moralnych wyborów. Connor'a znamy przecież ...od dawna. Albo " czujemy" go od dawna. Uważam, że role zostały doskonale podzielone i ...oddzielone. Wspomniana przez autora tej recencji słynna scena dialogowa Marcusa i Connor'a jest właśnie idealnym przykładem podziału i rozdziału - nikt tu w niej nie przegrał - obaj wygrali dobrze robiąc ( grając) swoje. Bardzo dobrze nawet.
4ka to film o przyszłości i o Connor'ze. I dobrze. Braki są- zgodzę się. Nie ma Arniego, nie ma przeszłości. Nie ma tego klimatu z 1 i 2- ale....z drugiej strony, poprzednie części przygotowywały nas na nadchodzący armagedon i bezduszną hegemonię maszyn - no to mamy ją.
Ukłony