Właśnie wróciłem z kina i chciąłem podzielić się pewną refleksją na temat tego filmu. Na wstepie trzeba zaznaczyć, że różni sie on diametralnie od poprzednich trzech części, choćby z tego powodu że dzieje się w przyszłości, a nie teraźniejszości. Wiele osób zadaje sobie pytanie - "kuźwa co to za Terminator bez Schwarzeneggera?!". Otóż film poradził sobie "prawie bez niego" świetnie. "Prawie bez niego" ponieważ pojawia się krótki epizodzik "cyfrwowego Arniego". Swoją drogą przypuszczam, że pan gubernator dostał za niego wiekszą gażę niż Bale, ale to szczegół.
Sam poszedlem do kina bo byłem ciekaw, jak filmowcy pociągną dalej fabułę. Tym razem tytułowy terminator był pokazany z ludzkiej strony, co nie powiem ale niezmiernie mi się spodobało. Świetnie też wypadły drobne akcenty nawiązujące do wczesniejszych filmów (np. nagrania Sary O'Connor, czy też kwestia Johna - I'll be back - aż mi się łezka zakeciła w oku ze wzruszenia :p) Pare rzeczy zgrzytało, ale ogóelnie film jest lepszy niż czesć 3 serii i prawdopodobnie da początek kolejnej trylogii, oby tak udanej jak 2 pierwsze części Cameron i średniej ale w sumie też niezłej częsci 3.