w którym ni krzty romantyzmu nie ma. W końcu to film także o miłości. Ani tu łzę uronić ani też westchnąć.... Pooootwornie rozciągnięty w czasie a ostatnie 45 min. to już próba wytrzymałości. Taki flaczek z olejem. Dałem te 4 punkty tylko za jedno ujęcie kamery.
Bo to love story w czasach wojny, a do tego wydarzyło się naprawdę. Poza tym ten film nie ma być tanim romansidłem, a kinem moralizatorskim, antywojennym. Ma opowiadać jak wojna może zniszczyć miłość, niejedną miłość, niejedno szczęście.
hmmm... to znaczy, że jak film love story i do tego oparty na prawdziwych wydarzeniach, to może być nudny jak flaki z olejem? Ciekawa teoria. Zawsze myślałem, iż dobrze nakręcony love story i do tego oparty na prawdziwej historii może być bardzo ciekawy. Dodatkowo moralizatorskie podejście powinno jeszcze taki film wzbogacić. Nadal jestem przekonany, że to tylko zwykły, przeciętny i do tego nudnawy film.
Ja nie twierdzę, że jest nudny jak flaki z olejem (mnie akurat się podobał), uważam jedynie, że nie jest to tanie romansidło i podejść do niego trzeba bardziej jak do dzieła historycznego, niż do twórczości Daniele Steel.
W filmie "Czas Wojny" Spielberga, miłość do konia jest znacznie lepiej ukazana niż w "Testamencie młodości" - chociaż tam koń a tu człowiek. Także obraz I wojny światowej i cała ta frontowa beznadzieja przekonuje aż do szpiku kości. Jest jeszcze jeden dobry film ukazujący czasy tamtej wojny. Nie z takim rozmachem zrobiony jak produkcja Spielberga, bez tych fanfar ale za to cholernie przekonywujący. To "Joyeux Noël" znany także pod tytułem "Merry Christmas". Ta także prawdziwa historia. Ostatni z jej autentycznych bohaterów zmarli w latach 80-tych. Wracając do filmu " Testament młodości" jego najgorszym minusem są potwornie rozciągnięte sceny. Po co komu te 120 minut. Przy dobrym montażu i skróceniu do 5-6 aktów możny by z pewnością coś z niego "wydusić".
Czasu Wojny nie widziałam, zatem ciężko mi się odnieść do twoich argumentów. Problem z Testamentem Młodości prawdopodobnie wynika z tego, że wojna jest ukazana z perspektywy kobiety tamtych czasów. Zatem nie masz spektakularnych bitew, ani scen z pola walki, a jedynie to co widzi pielęgniarka w barakach wojennych, to czego dowiaduje się z listów itp. Dlatego można odnieść wrażenie, że nic się nie dzieje bo wojna, a tu nawet jednego wybuchu nie ma.
Co to znaczy, że nie ma romantyzmu? Że świeczek brak? Pamiętnika? Że on nie wspomniał o niej na łożu śmierci? Że ją olewał?
Piszesz, że to "film TAKŻE o miłości", a z twoivh wypowiedzi wynika, że dla ciebie to film przedewszystkim o miłości z wojenką w tle.
Cóż, tutaj miłość jest tylko rekwizytem, a głównym tematem jest wojna, jej granica, jej zasady. To jak gwałci, jak zabija człowieczeństwo (artyzm, natchnienie), jak odsłania pustotę ludzkich światopoglądów, jak łatwo wzbudza nadzieję i zarazem ją niszczy.
Główna bohaterka miała być kobietą dążącą do celu, na swojej drodze poznała człowieka, który stał się jego częścią. Zatem ich relacja musiała być ukazana konkretnie, bez zbędnych uniesień. W końcu romantycy na Verę nie wpływali.
Co ważniejsze, sceny ukazujące jej stany wewnętrzne były subtelne, a dosadne, bardziej zadbane, uwydatnione. Co pokazuje, że to one były istotne, a nie romans, który był tylko pretekstem, kołem napędowym.